czwartek, 17 grudnia 2015

Wanda Sewioł : Pierwsza pomoc


To był upalny letni poranek. Po dwóch tygodniach choroby, miałam być pierwszy dzień w pracy. Dziś nie mogłam się spóźnić, na obowiązkowe spotkanie z szefem. Grypa żołądkowa, która mnie dopadła w ostatnim czasie, dała mi się nieźle we znaki.

Nie życzę nawet największemu wrogowi tego choróbska. Ławka na przystanku tramwajowym była zajęta, i oprócz jednej starszej pani siedziała tam prawie sama młodzież.  Nogi miałam jak z waty, więc podeszłam do ławki i poprosiłam kobietę, by się trochę przesunęła. Po kilku minutach poczułam jak starsza pani dziwnie opiera się o moje ramię. Spojrzałam na nią z wyrzutem, ale nie zareagowała i coraz bardziej napierała na moje ramię.
- Źle się pani czuje? Zapytałam.
W odpowiedzi usłyszałam tylko jakiś niezrozumiały bełkot.
Na ławeczce nagle zrobiło się pusto, wszyscy gdzieś się ulotnili, a ja walczyłam z prawie już bezwładną kobietą, by ją uchronić przed upadkiem.
- Niech mi ktoś pomoże!. Proszę pani, co się dzieje, niech pani na mnie spojrzy...
Ale ona już nic nie była w stanie powiedzieć, była blada jak ściana i bez kontaktu z otoczeniem. Na szczęście z pomocą przyszedł mi młody chłopak. Razem ułożyliśmy kobietę na chodniku i potem on zadzwonił na pogotowie.
- To chyba udar.... Zwrócił się do dyspozytora.
Tak, to wygląda na udar - pomyślałam. Usta wykrzywione w nienaturalnym grymasie, gałki oczne wywrócone białkami do góry i ten bełkot. Natychmiast przypomniałam sobie taką stronę w Internecie, gdzie pokazana była niekonwencjonalna metoda pomocy. Nie zastanawiając się dłużej, wywróciłam zawartość swojej torebki na ziemię i nerwowo szukałam kosmetyczki, w której miałam jednorazowe igły do iniekcji. Wkoło nas zebrał się tłum gapiów.
- Odsuńcie się ludzie! Krzyknął młody człowiek. Ona potrzebuje powietrza!
Wreszcie znalazłam igłę. Trzęsącymi rekami otwarłam opakowanie i przystąpiłam do zabiegu. Ujęłam dłoń chorej i nakłuwałam po kolei opuszki palców, aż do pojawienie się kropli krwi. To samo zrobiłam z drugą dłonią.  Tam gdzie nie było krwi, masowałam jednorazową chusteczką palec, aż zabarwiła się na czerwono.
- Jest pani lekarzem? Zapytał chłopak z nadzieją w głosie.
- Nie, nie jestem lekarzem, ale czytałam kiedyś o tym sposobie pomocy, zanim przyjedzie pogotowie.
Tymczasem w tłumie zawrzało.
- Co ona robi? Szamanka jakaś, czy co? – Powiedział starszy pan do kobiety, która żarliwe się modliła.
- No właśnie, nie dość, że ta bidulka już cierpi, to ta głupia baba zadaje jej jeszcze dodatkowy ból – odparła kobieta, żegnając się znakiem krzyża.
Nie zwracając uwagi na komentarze w tłumie, przystąpiłam do kolejnej czynności. Rozmasowałam uszy chorej do chwili, kiedy stały się prawie czerwone. Wtedy nakłułam dolne ich płatki, tak by pojawiła się krew.
I wtedy, kredowo – biała twarz chorej, zaczęła nabierać kolorów. Wykrzywiony kącik ust powoli wracał do normy, a gałki oczne wróciły na swoje miejsce.
- Proszę pani, czy mnie pani słyszy? Zapytałam drżącym z przejęcia głosem.
- Tak, słyszę – odparła cichutko. Co się stało?
- Źle się pani poczuła, ale już wszystko dobrze. Zaraz będzie tu karetka. Proszę leżeć spokojnie.
- Boże.... Co mi się stało? Muszę dać znać mężowi – wyszeptała.
- A zna pani numer telefonu, to ja zadzwonię do męża.
- W torebce powinien być taki zielony kalendarzyk, tam pod nazwiskiem Rokicki Jan, jest numer telefonu.
W trakcie rozmowy z kobietą w mojej torebce nieustannie dzwoniła komórka. Wiedziałam, że to z pracy i zdawałam sobie sprawę, że dzwoni mój szef i nie jest szczęśliwy z tego, że mnie nie ma na spotkaniu. Ale dla mnie w tej chwili liczyła się ta biedna kobieta. Znalazłam numer do pana Rokickiego i natychmiast do niego zadzwoniłam. Mężczyzna na przekazaną wiadomość o żonie, dostał spazmatycznego ataku kaszlu i dopiero po kilku minutach, mógł rozmawiać.
- Jezu.... A mówiłem jej żeby dziś nie wychodziła, bo rano bolała ją głowa, ale ona taka jest uparta. A jak się teraz czuje?
- Już dobrze, jest przytomna i zaraz przyjedzie po nią pogotowie. Jak tylko dowiem się, do jakiego szpitala ją zawiozą dam panu znać.
- Dziękuję, w takim razie czekam na wiadomość.
Nareszcie usłyszałam w oddali odgłos nadjeżdżającej karetki i już po chwili przy chorej znalazł się lekarz z sanitariuszem.
- Co się stało?  Zapytał.
- Nie wiem, ale to chyba wylew.
- A skąd ta krew? Skaleczyła się?
- Nie, to moja sprawka – odparłam zawstydzona, mając świadomość tego, że i on jak i ludzie obserwujący moją akcję, pomyśli, że faktycznie jestem jakąś szamanką.
- Nie ważne, co pani zrobiła, ale wygląda na to, że jej pani pomogła.
Kiedy karetka odjechała na sygnale, mogłam spokojnie usiąść na ławce.  Serce biło mi w nienaturalnym rytmie i kręciło mi się w głowie. Chłopak stanął nade mną i poklepał mnie po ramieniu.
- Szamanka, czy nie, ale odwaliła pani kawał dobrej roboty. I gdyby nie to, że odbyło się to na moich oczach nigdy bym nie uwierzył, że to stało się naprawdę.
Do pracy dojechałam z godzinnym spóźnieniem, lecz kiedy przedstawiłam powód mojej nieobecności, obyło się bez upomnienia. Koleżanki koniecznie chciały wiedzieć krok po kroku, o metodzie niekonwencjonalnej pomocy. Mimo tego nadal miałam obawy o kobietę z przystanku, bo nie wiedziałam, co stało się potem. Czy się jej nie pogorszyło i czy wszystko skończyło się dobrze. Długo nie musiałam czekać na wiadomość. Po tygodniu zadzwonił do mnie pan Rokicki z podziękowaniami. Jego żona jest już w domu i czuje się dobrze. Powiedział, że jak tylko stanie na nogi to osobiście mi podziękują.
Co tam podziękowania, najważniejsze, że pomogłam i zapewne nie jestem ani czarownicą, ani szamanką.  Teraz już wiem, że ta metoda niesienia natychmiastowej pomocy zdała egzamin i polecam ją z całą odpowiedzialnością wszystkim, którzy znajdą się w takiej sytuacji, w jakiej znalazłam się ja.

Brak komentarzy:

Polecany post

Wanda Sewioł : Szukałam daleko, a byłeś tak blisko.

Nie wiem, dlaczego los był dla mnie taki okrutny.  Dawałam z siebie wszystko, zawsze byłam na tym drugim miejscu, a i tak wciąż dostawał...