Dziś odwiedziła
mnie Grażyna. Ostatnio nie miałyśmy okazji, żeby się spotkać, bo na pewien czas
przenieśli ją do Warszawy.
- Co u was?
Zapytała, kiedy usiadłyśmy w salonie.
Bez owijania w bawełnę, opowiedziałam
przyjaciółce o ostatnich wydarzeniach. O piwniczce, wypadku Zbyszka i
tajemniczym mężczyźnie od figurek.
- Wiesz co
Wandziu......to intrygujące co mówisz – powiedziała, wyciągając z torebki duży
czerwony notes. Jeśli ten pan od figurki jest w jakiś sposób powiązany z
Marcelem, to.... to..... ile on może mieć teraz lat? Grażyna zamyśliła się na chwilę. Zaraz.....
jeśli Antonina w tym czasie miała przypuszczalnie siedemnaście lat, a ten chłopak
tyle samo, to.... zaraz, zaraz, musimy to obliczyć – powiedziała, zapisując w
notesie daty urodzin i śmierci kobiet. Gdybyśmy przyjęły taką hipotezę, że
Marcel po wiadomości o śmierci swojej ukochanej za jakiś czas się ożenił i miał
dzieci, lub dziecko, to być może? Ufff.... strasznie to trudne – powiedziała.
Myślę, że nie ma sensu kombinować, tylko czekać na wiadomości od twojego
znajomego. Przecież ten mężczyzna pojawi się kiedyś u pana Józia, by sprawdzić
czy drewniany ptak znalazł nabywcę. Musimy uzbroić się w cierpliwość – dodała
chowając notes.
- Też tak myślę –
przyznałam rację przyjaciółce. Czas pokaże – dodałam zmieniając temat.
Szybko
przeszłyśmy do spraw związanych z uroczystością ślubną moich synów.
- Taki śub w
stylu Retro to świetny pomysł – powiedziała Grażyna. Jeszcze czegoś takiego nie
było w naszej okolicy. Myślę, że okoliczni mieszkańcy, tłumnie przybędą na tę
uroczystość. To będzie niezwykłe wydarzenie. A ty też masz zamiar wystąpić w
sukni z tamtego okresu? Zapytała.
- Oczywiście, nie
może być inaczej – powiedziałam. Moja krawcowa, wynalazła wzór sukni z tego
okresu. Już jestem po pierwszych przymiarkach. To będzie naprawdę szykowna
suknia. Cała z koronek, w kolorze turkusowym, wcięta w pasie, z gorsetem
ozdobionym białymi perełkami. Miałyśmy spory problem ze znalezieniem właśnie
tych perełek. Ale w jednej z hurtowni sztucznej biżuterii, udało mi się
wyszperać, kilka takich naszyjników. Pani Jadzia stanęła na wysokości zadania i
zrobiła z tych koralików ozdobę gorsetu mojej sukni. Oko ci zbieleje kochana – powiedziałam.
Suknia będzie naprawdę piękna.
- No! Tylko żebyś
nie przesadziła, he, he – zaśmiała się Grażyna. Teściowa nie może wyglądać
ładniej od synowej, a w twoim przypadku od synowych – dodała.
Opowiedziałam
przyjaciółce o moich planach zorganizowania przyjęcia w ogrodzie.
- Ale bierzesz
pod uwagę pogodę, bo może być różnie – powiedziała. A jak będzie padał deszcz?
To co zrobicie?
- Pomyśleliśmy o
wszystkim. Zbyszek kupił specjalne zadaszenie. Będzie oświetlenie nad którym
obecnie pracuje. Ale mamy też plan B. Jeśli pogoda pokrzyżuje nam plany,
przeniesiemy się do domu. Nie będzie dużo gości, jakieś pięćdziesiąt osób, więc powinniśmy się pomieścić..
- To dobrze –
powiedziała Grażyna. No cóż, na mnie już czas – dodała podnosząc się z sofy.
Daj znać jak będziesz miała jakieś wiadomości od pana Józia.
- O.... Grażynka?
Powiedział mąż, który wyszedł z przybudówki, w chwili, kiedy odprowadzałam
przyjaciółkę do bramy. Dlaczego mnie nie zawołałaś? Zapytał z wyrzutem w
głosie.
- Witaj Zbyszku,
wpadłam tylko na chwilkę. Twoja żona to mistrzyni w dostarczaniu niesamowitych
wiadomości.
- O jakich
wiadomościach mówisz? Zapytał mąż, przeszywając mnie wzrokiem.
- No jak to o
jakich? To ty nic nie wiesz? Powiedziała Grażyna nieco zdziwiona. No ta
figurka.... no... upss, wygląda na to, że naprawdę nic nie wiesz – dodała
zmieszana. To na razie, muszę już lecieć – dodała widząc moją wystraszoną minę.
- Czy coś
przeoczyłem żono? Zapytał Zbyszek. Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia –
powiedział zamykając bramę za naszym gościem.
Oj, czekała mnie
trudna rozmowa.
Mąż słuchał mnie
w całkowitym milczeniu. Opowiedziałam mu o wizycie u pana Józia, figurce i tajemniczym właścicielu. A kiedy skończyłam,
spojrzał na mnie i powiedział.
- Wanda, tak
dalej być nie może. Zaczynam żałować, że zgodziłem się na ten dworek. Czy
zdajesz sobie sprawę z tego, że więcej czasu poświęcasz tym hrabiankom, niż
własnej rodzinie? Kiedy się w końcu opamiętasz? Już niedługo śluby naszych
synów, tyle jeszcze pracy w związku z przyjęciem weselnym. Odpuść sobie i
zajmij się tym, co teraz najważniejsze – powiedział Zbyszek.
- Masz rację,
trochę przesadzam, ale czy mam być obojętna, kiedy pojawił się kolejny trop?
Ten mężczyzna może nam wiele wyjaśnić. Jestem prawie przekonana, że figurka,
którą kupiłam za grosze ma jakiś związek z historią z tamtych czasów. Nie
zaprzeczysz chyba, że jesteśmy coś im winni? To dzięki kosztownościom, które
nam się dostały, możemy tu mieszkać. Czy nadal uważasz, że powinnam dać sobie
spokój? Czy aż tak bardzo zaniedbuję ciebie i naszych synów? Powiedz, ale tak
szczerze.
- Wszystko z
umiarem żono – odezwał się Zbyszek. Teraz mamy inne sprawy na głowie i sam się
z tym nie uporam. Dlatego jeszcze raz cię proszę, zostaw zamierzchłe czasy i
wróć do teraźniejszości – dodał.
Zrozumiałam. Mój
maź miał rację.
Postanowiłam na
jakiś czas odpuścić.
Kiedy Zbyszek
zajmował się w ogrodzie montowaniem zadaszenia, ja robiłam w tym czasie listę
niezbędnych rzeczy związanych z przyjęciem weselnym.
Świeczniki na
stół, szklane misy z kwiatami, obrusy – mam. Została mi jeszcze zastawa
obiadowa i sztućce. Nie miałam tego na tyle, więc wpadłam na pomysł, że
wypożyczę to wszystko od koleżanki, która jest kierowniczką w Kole Gospodyń
Wiejskich. Już z nią rozmawiałam na ten temat, więc ten problem miałam z głowy.
Zostały mi jeszcze tylko same drobiazgi. Włożyłam listę do torebki i zajęłam
się przygotowaniem obiadu. Nagle zadzwonił telefon. Pewnie Lucyna – pomyślałam.
- Słucham
powiedziałam.
- Dzień dobry -
nazywam się Jakub Jaskulski – usłyszałam w słuchawce męski głos.
- Tak, słucham pana,
w czym mogę pomóc – zapytałam?
- Dostałem ten
numer od sprzedawcy staroci, podobno chciała się pani ze mną skontaktować?
Usłyszałam.
Jakub Jaskulski?
Myślałam gorączkowo. Marcel J, Konstancja J, Jakub J. Boże, to nie może być
prawdą.
- Halo, jest pani
tam – powiedział mężczyzna.
- Tak jestem, ale
mam jakieś problemy z telefonem – skłamałam, by zyskać na czasie. Oddzwonię do
pana – dodałam.
- Dobrze, czekam
– powiedział i połączenie zostało przerwane.
Spojrzałam z przerażeniem
przez okno. Mąż mocował plandekę i był
tak zajęty tym co robi, że miałam okazję porozmawiać spokojnie z nieznajomym.
Postanowiłam
przeprowadzić tę rozmowę w swoim pokoju na piętrze, na wypadek, gdyby Zbyszek
potrzebował coś z domu. Nie chciałam, żeby słyszał z kim rozmawiam.
Usiadłam już
nieco uspokojona na otomanie i zadzwoniłam do pana Jaskulskiego.
- Przepraszam za
te zakłócenia – powiedziałam próbując opanować drżenie w głosie. Jak pan już
wie, kupiłam jedną z figurek z pana kolekcji. Czy może mi pan powiedzieć skąd
pan je ma? Zapytałam.
- A dlaczego tak
panią interesują te rzeźby? Zapytał
- No tak, należą
się panu wyjaśnienia – powiedziałam. Jestem właścicielką starego dworku i robiąc porządki, znalazłam w piwniczce podobne
figurki. Śmiem twierdzić, że mają ze sobą coś wspólnego.
- To znaczy?
Zapytał pan Jakub. Po czym pani tak sądzi?
-Ten ornament na
podstawie każdej z rzeźb, czyli kiście winogron. Na tych, co są w moim
posiadaniu i na tej od pana, jest taki sam – wyjaśniłam.
- Rozumiem –
usłyszałam słuchawce. Czyli sądzi pani, że wykonawca tych rzeźb to ten sam
człowiek? Zapytał.
- Nie do końca
panie Jakubie. Wygląda na to, że wykonawców było dwóch i to mnie w tej chwili
najbardziej zastanawia. Ja – kontynuowałam, mam kilkanaście takich rzeźb, ale
nie od jednego wytwórcy.
- To ciekawe co
pani mówi. W takim razie musimy się spotkać.
- Też tak sadzę –
odparłam i zapewniłam mojego rozmówcę, że zadzwonię do niego w sprawie
ewentualnego spotkania.
Teraz czekała
mnie rozmowa z mężem.
Jak mam mu o tym
powiedzieć? Przecież się znowu wścieknie. Co zrobić? Myślałam. Mam! Ucieszyłam
się w duchu. Stary niezawodny sposób. Przez żołądek do serca, to jedyne co
przyszło mi do głowy.
- Kochanie –
zawołałam z werandy. Może zrobisz sobie przerwę na obiad. Wszystko gotowe –
dodałam.
- Dobry pomysł –
odparł mąż. Właściwie to zgłodniałem – powiedział, ocierając pot z czoła. Tylko
wezmę prysznic.
Pierwsze koty za
płoty – pomyślałam i wróciłam do kuchni.
- Mmm.... czuję fasolową?
Powiedział mój luby.
- Zgadłeś.
Fasolowa i ruskie pierogi.
- Ruskie? Kobieto
zaskakujesz mnie – powiedział mieszając łyżką gorącą zupę. Kiedy zdążyłaś
zrobić te pierogi? Zapytał.
He, he, jedni
robią w ogrodzie, a inni w kuchni – powiedziałam polewając ruskie skwarkami.
Mój mąż to
przysłowiowa złota rączka i nikt mu nie dorówna. Ale ja króluję w kuchni. Każdy
wolny czas staram się wykorzystać. Kiedy robię pierogi to jak dla wojska. Część
wykorzystuję na bieżąco, a część zamrażam. To samo jest z bigosem i pieczonym
mięsem. Nie zawsze jest czas, by przygotować szybki obiad. Dlatego staram się
mieć coś w zapasie. I dziś właśnie z niego skorzystałam.
- Pycha, ale się
objadłem – powiedział Zbyszek.
- To jeszcze nie
wszystko zakomunikowałam. Mam dla ciebie niespodziankę – powiedziałam. Czy
życzy sobie pan lody na deser?
- Zaraz, zaraz,
jeśli masz na myśli te z ajerkoniakiem, to zaczynam się niepokoić. Co
zmalowałaś? Zapytał.
- Dlaczego od
razu musiałam coś zmalować? Zwykły codzienny obiad i deser. O co ci chodzi?
Zapytałam udając zaskoczoną.
- Kochanie znam
cię nie od dziś, więc mów o co chodzi.
Poddałam się. W
telegraficznym skrócie zrelacjonowałam mężowi dzisiejszą rozmowę z panem
Jakubem.
Kiedy salaterka
po lodach była pusta, Zbyszek rozparł się na kuchennym stołku i zapytał.
- Czy umówiłaś
się już z tym panem? Bo jak cię znam, to nie przepuściłabyś takiej okazji.
- Jeszcze nie –
odparłam zgodnie z prawdą. Obiecałam mu, że zadzwonię.
- Wiesz co
Wandula – powiedział mąż. Choćbym cię straszył, groził, gniewał się i tak
zrobisz po swojemu. Dlatego nie pozostało mi nic innego, jak przyzwyczaić się
do twoich szalonych pomysłów i działań.
- To znaczy, że
się nie gniewasz? Spojrzałam na męża.
- A mam inne
wyjście.
- Nie, hi, hi, -
zaśmiałam się zarzucając mu ręce na szyję. Jesteś taki wyrozumiały – dodałam
całując go w czoło.
Wygląda na to, że
odniosłam sukces. Mąż obiecał nie wtrącać się już w moje poszukiwania, a ja
obiecałam robić to tak, by wilk był syty i owca cała. Najważniejsze było to,
aby rodzina na tym nie ucierpiała. Dostałam więc wolną rękę i nie czekając na
to, aż mąż zmieni zdanie zadzwoniłam do Pana Jakuba.
Spotkanie miało
się odbyć u nas w dworku. Natychmiast powiadomiłam o tym siostrę i umówiliśmy się na sobotę.
Teraz miałam w
końcu czas na dopieszczenie wszystkiego, co dotyczyło przyjęcia weselnego.
Zbyszek zakończył już prace nad zadaszeniem i oświetleniem. Przyznam, że zrobił
to profesjonalnie. Małe kolorowe żarówki w kształcie kwiatów rozmieszczone
wokół zadaszenia, dawały delikatne światło. Do tego postawi się jeszcze
świeczniki na stoły i szklane misy z kwiatami. Będzie pięknie – pomyślałam.
W końcu nadeszła
oczekiwana sobota. Lucyna przyjechała zaraz z rana.
- O której się
umówiłaś z tym facetem? Zapytała siadając w leszczynowym zagajniku.
- O piętnastej –
odparłam. Jak myślisz? Zagadnęłam. Czy to może być jakiś potomek Marcela?
- Wszystko
możliwe – siostra zamyśliła się na chwilę. Sądząc po datach, to można
przypuszczać, że pan Jakub mógłby być wnukiem Marcela. Czyli....? ukochany
Antoniny nie długo rozpaczał po stracie Antoniny.
- No przestań –
zwróciłam się do siostry. Dowiedział się od jej rodziców, że zmarła, więc miał
całe życie rozpaczać? Zapytałam.
- Nad czym tak
rozprawiacie białogłowy? Zapytał mąż, który stanął nagle przy nas niczym duch.
- O, cześć
szwagier – Lucyna wstała z ławki i przywitała się ze Zbyszkiem. Tak się zastanawiamy
z Wandą, czy ten tajemniczy pan ma coś wspólnego z naszymi hrabiankami –
powiedziała, przesuwając się na skraj ławki tak by mógł usiąść obok niej.
- To, że jest w
posiadaniu tych figurek jeszcze o niczym nie świadczy – wyjaśnił mąż. Może
zwyczajnie je od kogoś kupił lub dostał, więc uzbrójcie się w cierpliwość i
poczekajcie, aż sam wam to wyjaśni. A jak ci się podoba wystrój naszego ogrodu
– zapytał Zbyszek zmieniając temat.
- No cóż,
przypomina mi to trochę poligon wojskowy – skrytykowała siostra.
- To jest wersja
robocza – wyjaśnił mój mąż nieco zawiedziony. Wszystko będzie ozdobione
kwiatami. Zadaszenie zostanie przybrane gałązkami leszczyny, tak by wyglądało
jak szałas. Resztą zajmie się Wanda.
- Tak, to prawda – próbowałam bronić męża.
Dzień przed przyjęciem, pojedziemy na giełdę kwiatową i kupimy odpowiednią
ilość kwiatów do ozdoby. Zobaczysz siostra jak będzie cudnie.
- No chyba, że tak - odpowiedziała. Bo jak na
razie, to czuję się jak w koszarach – dodała.
Postanowiłam
przerwać tę kłopotliwą dyskusję i zaproponowałam siostrze spacer do lasu.
Zabrałyśmy Barego i zostawiając
zniesmaczonego męża, ruszyłyśmy w drogę.
- Mogłaś sobie
darować te twoje szczere do bólu uwagi – powiedziałam, kiedy byłyśmy już w
odpowiedniej odległości. Chłopisko tak się starało, a ty to wszystko
skrytykowałaś, oj siora, nagrabiłaś sobie.
- A cóż ja
takiego złego powiedziałam? – Lucyna aż przystanęła. Czy sądzisz, że zadaszenie
w takim stanie wygląda imponująco? Zapytała.
- To tylko
konstrukcja – próbowałam jej wyjaśnić. Mamy jeszcze dużo czasu na dopracowanie
wszystkiego. Zobaczysz, oko ci zbieleje jak
przystroję to kwiatami. Ale co tam u ciebie? Zapytałam widząc skwaszoną
minę siostry. Piszesz coś nowego? Zapytałam.
- Tak, kończę
właśnie swoją nową powieść - odpowiedziała Lucyna, już nieco uspokojona. Ale
jak pomyślę nad poprawkami, to dostaję gęsiej skórki – dodała.
- Powiedz mi –
zagadnęłam. Jak to jest? Piszesz coś i potem trzeba to poprawiać. Czy nie można
robić tego w trakcie pisania? Zapytałam.
- Już ci to
kiedyś wyjaśniłam. Pisząc, nie zastanawiasz się nad pewnymi zdaniami, bo ważne
jest wtedy to co przychodzi ci do głowy. Dopiero potem widzisz powtórzenia i
źle sformułowane zdania. Właśnie po to są poprawki – wyjaśniła siostra. A co z
twoją powieścią? Zapytała.
- Na razie sobie
odpuściłam. Teraz nie mam do tego głowy. Wiesz - ta uroczystość, przygotowania,
brak mi czasu – odpowiedziałam.
- No tak, to nie
są warunki do pisania – przytaknęła Lucyna. Ale to wszystko pikuś, bo czeka nas
wizyta tajemniczego pana i wszystko inne idzie na bok.
Zmęczone długim
spacerem wróciłyśmy do domu. Ja zajęłam się przygotowaniami do obiadu, a Lucyna
rozłożyła sobie leżak i wystawiła twarz do słońca.
- Wiesz co - wkurzyła
mnie ta twoja siostra – usłyszałam za plecami głos męża. Znalazła się znawczyni
– powiedział z nutką ironii w głosie. Łatwo kogoś krytykować, tylko gorzej jak
samemu trzeba coś wymyślić – powiedział Zbyszek zaglądając mi przez ramię do
garnka, w którym gotował się gulasz na dzisiejszy obiad.
- Oj! Przestań
się tak jeżyć! Jest po prostu szczera i tyle. Przyznasz chyba, że jak na razie
widok zielonej plandeki nie powała z nóg. Zmieni zdanie jak zobaczy to w innej
szacie. Mam już wszystko gotowe - zjemy pod leszczynami? Zapytałam.
- Dobry pomysł –
odpowiedział mąż. To co? nakrywać do stołu? Zapytał.
- Tak, zanieś
talerze i wazę z zupą, ja tylko odcedzę ziemniaki i zaraz do was dołączę.
- Lucyna,
zapraszamy na obiad – usłyszałam na zewnątrz wołanie męża.
Podczas posiłku
nie poruszaliśmy drażliwego tematu. Lucyna opowiadała o ostatnim spotkaniu z
literatkami w Bydgoszczy. Atmosfera na szczęście się oczyściła i po chwili
żartowaliśmy już sobie, zapominając o tamtej rozmowie.
Do wizyty pana
Jakuba była jeszcze cała godzina. Postanowiłam w tym czasie, przygotować
wszystko, co miało związek z Antoniną i Konstancją. Wyciągnęłam listy od
Marcela i ustawiłam na stole w salonie figurki. Na tę okoliczność, zawiesiłam
na szyi medalion z wizerunkiem Antoniny, a siostrę poprosiłam, żeby włożyła
medalion ze zdjęciem Konstancji. Tak wystrojone i podniecone tym co zaraz
usłyszymy, czekałyśmy na naszego gościa. Zbyszek zapowiedział już wcześniej, że
nie ma zamiaru uczestniczyć w tym spotkaniu i pod przykrywką załatwienia pewnej
ważnej sprawy w mieście, wsiadł do samochodu i odjechał.
- Dobrze, że nie
będzie go z nami – zagadnęła Lucyna polerując irchową szmatką zdjęcie Małej
Konstancji. Spójrz - była taka urocza – powiedziała siostra przekazując mi medalion.
Jakie okrutne potrafi być życie,
szczególnie w jej przypadku.
- To prawda –
powiedziałam. Kocham te stare czasy, ale jak sobie pomyślę o twardych zasadach
panujących w szlacheckich rodzinach, o kojarzących pary rodzinach, by połączyć
majątki to wolę żyć w teraźniejszości – stwierdziłam.
W pewnej chwili,
Bary zerwał się z posłania i podbiegł do bramy wejściowej, oznajmiając głośnym
szczekaniem, że mamy gościa.
Na poboczu
zatrzymało się czarne BMW z którego wysiadł dystyngowany starszy pan, w
nienagannie skrojonym garniturze.
- Pani Wanda?
Zapytał.
- Tak to ja.
Witam pana i zapraszam do środka – powiedziałam, prowadząc gościa do salonu
- Jakub Jaskulski – przedstawił się
mężczyzna, całując każdą z nas w dłoń z wielką nonszalancją.
- Napije się pan czegoś? Zapytałam.
- Jeśli można, to coś zimnego –
odpowiedział i rozpinając guzik od marynarki, usiadł na sofie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz