Przez uchylone
drzwi od kuchni, obserwowałyśmy z siostrą pana Jakuba, który w całkowitym
milczeniu przeglądał listy.
- I co pan na to?
Zapytałam stawiając na stole szklanki sokiem pomarańczowym.
- Jak to się
stało, że jest pani w posiadaniu tych listów? Zapytał odkładając pożółkłe
kartki na blat stołu.
Pan Jaskólski
wysłuchał mojej opowieści. Kiedy skończyłam, powiedział.
- Wygląda na to,
że autor tych listów to mój przodek. Głos mu drżał z przejęcia. W takim razie
mamy sobie wiele do powiedzenia – dodał. Miałem jakieś dwanaście lat, kiedy
dziadek opowiedział mi swoją historię. Czekał, aż dwanaście lat, by to z siebie
wyrzucić. Może uznał, że w tym wieku zrozumiem, co przeżył. Myślę, że nigdy nie
kochał babci tak jak powinien, ale zawsze ją bardzo szanował. Gdyby wtedy
wiedział, że jego ukochana żyje i gdyby wiedział, że ma córkę, pewnie inaczej
potoczyły by się jego losy. To straszne co zrobili rodzice tej kobiety –
powiedział, trzymając w ręku medalion ze zdjęciem Antoniny.
- A tak wyglądała
córka pana dziadka – odezwała się Lucyna podając medalion z fotografią
Konstancji.
W salonie
zapanowało milczenie. Nikt nie śmiał przerwać tej wzruszającej sceny. Starszy
pan miał łzy w oczach. Czy to możliwe? Żeby tak zachowywał się prawie
siedemdziesięcioletni mężczyzna?.
- Najważniejsze,
że nawiązaliśmy kontakt – powiedziałam. A co pan sądzi o figurkach? Czy nie
uważa pan, że Konstancja odziedziczyła talent rzeźbiarski po swoim ojcu, czyli po pana dziadku? Zapytałam.
- Na to wygląda –
odpowiedział. I nie tylko ona lubiła rzeźbić. Mój ojciec robił piękne meble a i
ja też mam coś z dziadka Marcela – powiedział. Skończyłem Liceum plastyczne i
gdyby nie to, że w tych czasach trzeba było należeć do Partii, moje życie
potoczyłoby się innym torem. Pracowałem w biurze projektów i miałem okazję
zrobić studia. Niestety, musiałbym zapisać się do Partii, jednak to było wbrew
moim przekonaniom. Dlatego nigdy nie uzupełniłem swojego wykształcenia. Ale na całe
szczęście nawiązałem kontakty z władzami kościoła, dzięki którym mogłem sobie
dorabiać po godzinach. Zresztą do dziś to robię, może już nie na taką skalę jak
kiedyś, ale nadal mam zlecenia od księży.
- A co pan robi
panie Jakubie? Zapytała Lucyna.
- Odnawiam herby
kościelne, obrazy świętych a ostatnio pracuję nad ołtarzem w jednym z
krakowskich kościołów – powiedział.
- To fascynujące!
Zawołałam. Zazdroszczę panu takiej pasji.
- To prawda, jest
czego zazdrościć - powiedział Jakub z uśmiechem na twarzy. Kocham tę pracę i
nie ukrywam, że dzięki niej mogę sobie pozwolić na lepsze życie. Ale przejdźmy
do sedna sprawy. Jeśli panie pozwolą to zadzwonię teraz do córki. Ucieszy się
na pewno, jak przekażę jej wiadomość o naszym spotkaniu – powiedział. Po czym wstał
z sofy i wykręcając numer telefonu, wyszedł do ogrodu.
- Co o nim
sądzisz? – Zapytała siostra, kiedy zostałyśmy same.
- Sympatyczny –
odparłam. Szkoda, że nie wiemy jak wyglądał Marcel, bo być może on ma coś z niego, na przykład nos lub oczy.
Ech.... nie dowiemy się już tego – powiedziałam lekko zawiedziona.
Po kilkunastu
minutach, Jakub wrócił do salonu z wiadomością, że jego córka Basia chciałaby
nas poznać. Oczywiście z wielkim entuzjazmem przyjęłyśmy tę wiadomość i
umówiliśmy się na następną sobotę.
Pan Jakub
tłumacząc się obowiązkami, pożegnał się z nami i odjechał.
To było
sympatyczne spotkanie. Jeszcze przez chwilę oglądałyśmy rzeźby, pozostawione
przez mężczyznę, który uznał, że tu jest ich miejsce.
Po wyjeździe
Jakuba moja siostra, oddala się błogiemu leniuchowaniu, a ja wróciłam do swoich
domowych obowiązków. W chwili kiedy podlewałam kwiaty, zobaczyłam nadjeżdżający samochód męża.
- Hej, żono! –
zawołał wysiadając z auta. Otwórz szeroko bramę!
Zdziwiona
wykonałam jego polecenie, bo nigdy nie wjeżdżał samochodem na teren posesji.
- O co chodzi?
Zapytałam.
- Zaraz zobaczysz
– odpowiedział kierując wzrok w stronę drogi.
W pewnej chwili
na horyzoncie pojawił się dostawczy samochód. Kierowca zwolnił i na wyciszonym
silniku podjechał pod naszą bramę.
- Dobrze
trafiłem? Zapytał młody mężczyzna, wychodzacy z samochodu.
- Zgadza się –
odpowiedział Zbyszek. Proszę wjechać do środka – dodał.
Z przerażeniem
obserwowałam jak koła samochodu niszczą wypielęgnowaną, świeżo skoszoną trawę. Kierowca podniósł plandekę i zwinnie
wskoczył do środka samochodu.
- Ma pan jakiś
wózek? Zapytał.
- Wózka nie mam,
muszą wystarczyć taczki – powiedział mąż i ruszył w stronę przybudówki z
narzędziami ogrodniczymi.
- A.... co tu się
dzieje? Spytała siostra rozbudzona ruchem panującym w ogrodzie.
- Sama nie wiem –
wyjaśniłam. Ale zaraz się przekonamy.
Zbyszek z pomocą
kierowcy wyciągnął z samochodu kamienną figurkę małej dziewczynki. Po
ustawieniu jej na ziemi, aż krzyknęłam z zachwytu.
- O rany!
Zbyszek! Jakie to piękne! Zawołałam.
Kamienna postać dziewczynki, trzymająca w
jednej ręce, konewkę a w drugiej
kapelusz, wykona została z piaskowca. Całość tej urokliwej fontanny,
uzupełniała głęboka misa na wodę.
- Aż boję się
zapytać ile dałeś za to? Powiedziałam. Ale choćby kosztowała majątek, nie miało
to dla mnie żadnego znaczenia. Taka ozdoba w ogrodzie była zawsze moim
marzeniem.
- Podoba ci się?
Zapytał mąż.
- Czy mi się
podoba? Kochanie! Jestem zachwycona! – zawołałam.
- No....
szwagier..... potrafisz zaskakiwać - odezwała się Lucyna, obchodząc wokół,
mierzącą jakieś półtora metra fontannę. To naprawdę piękna ozdoba do ogrodu i
idealnie pasuje do waszego dworku. Cofam moje słowa krytyki na temat
zadaszenia. To przecież tylko na czas przyjęcia, hi, hi. A fontanna, jest
naprawdę piękna. Przyjmij moje słowa uznania. Gdzie ty chłopie to zdobyłeś?
Zapytała.
- Zaraz wam
wszystko powiem, tylko rozliczę się z panem – wyjaśnił mąż i płacąc kierowcy za
usługę, zamknął bramę za odjeżdżającym samochodem.
- To co....?
Chyba należy oblać nasz nowy nabytek – powiedziałam. Po szklaneczce ginu z
tonikiem?
- Jesteśmy za!
Rozsiedliśmy się
wygodnie w leszczynowym zagajniku i popijając schłodzony trunek,
zastanawialiśmy się w którym miejscu ustawić fontannę.
- Ja myślę, że
najodpowiedniejsze miejsce dla niej będzie tam przy różach – powiedział
Zbyszek. Nie muszę dużo kopać. Bo przecież, by działała trzeba zrobić dojście
do wody – wyjaśnił.
Zaopatrzeni w
szklaneczki z ginem, podeszliśmy do krzewu z różami.
- To dobry pomysł
– zwróciłam się do męża. Dziewczynka z konewką i róże, to idealne połączenie.
Kiedy ją zainstalujesz? Zapytałam z nadzieją w głosie.
- Na wszystko
przyjdzie czas. Dzisiaj możesz ją tylko podziwiać – powiedział Zbyszek. Jutro
jak pogoda dopisze przystąpię do pracy, a teraz mam zamiar odpocząć.
- Ale nie
powiedziałeś nam, skąd ją zdobyłeś? Zwróciłam się do męża.
- A tak... jakoś
mi to umknęło. Mam znajomego, który prowadzi zakład kamieniarski. Specjalizuje
się w ozdobach ogrodowych. Wanda! Ile tam różności. Kilkumetrowe posągi, duże i
małe fontanny. To wszystko wykonane z różnorodnego materiału. Te z marmuru były
piekielnie drogie, więc mogłem sobie tylko pomarzyć. Były tam też postaci z
brązu, ale nie naszą kieszeń. Te z piaskowca były najtańsze, dlatego na jedną z
nich się zdecydowałem – powiedział.
- To bardzo dobra
decyzja – powiedziała Lucyna. Nawet nie wiecie jak wam zazdroszczę – dodała
prawie szeptem.
- Siostra, głowa
do góry – próbowałam jakoś ją pocieszyć. Nasz dworek, to i twój dworek. Masz tu
swój pokój i możesz w każdej chwili z niego korzystać, więc skąd ta smutna
mina? Zapytałam. Możesz się przecież do nas przeprowadzić, jest na tyle
miejsca, że i dla ciebie wystarczy – powiedziałam.
- Przestań -
Lucyna szepnęła mi do ucha, wykorzystując nieuwagę Zbyszka. Już widzę radość w
oczach twojego męża, hi, hi. Ale dzięki za propozycję – powiedziała całując
mnie w policzek.
Związek mojej
siostry z Tadeuszem, był związkiem na odległość. Ona w Krakowie on w Warszawie.
Żadne z nich nie miało jak do tej pory w planach przeprowadzki. Tadeusz nie
chciał opuścić swojego rodzinnego domu a Lucyna miała tu wielu znajomych,
dzieci, co prawda już na swoim, ale w pobliżu i naszą mamę, która nie chciała
nawet słyszeć o ewentualnej przeprowadzce. Wszędzie dobrze, ale najlepiej w
domu - mówiła za każdym razem, kiedy opuszczała mój dworek.
Zbyszek oznajmił
nam, że musi się na chwile położyć, więc zostałyśmy same. Uzupełniłam puste
szklanki ginem i wraz z siostrą miałyśmy w końcu czas na swobodne plotkowanie.
Tak byłyśmy zajęte rozmową, że nie zauważyłyśmy, kiedy zrobiło się późno. W
ogrodzie panował już wieczorny chłód i musiałyśmy opuścić leszczynowy zagajnik.
W salonie zapaliłam w kominku i zostawiając siostrę z książką ręku, poszłam do
kuchni, przygotować kolację.
Dzisiejszy dzień
obfity w wrażenia spowodował, że tuż po posiłku położyliśmy się wcześniej do
łóżek.
Tej nocy spaliśmy
z mężem osobno. On postanowił skorzystać z gościnnego pokoju, a ja zostałam w
salonie. Przewracałam się z boku na bok i za nic nie mogłam usnąć. Myślałam o
naszym nowym nabytku. Ta fontanna, to świetny pomysł na ozdobę mojego ogrodu.
Już nie mogłam się doczekać jutra.
Na zegarze wybiła
dwunasta w nocy, a ja nadal nie mogłam usnąć. Zarzuciłam na siebie welurowy
szlafrok i włączyłam laptopa. Ciekawa jestem co u moich internetowych
koleżanek? Pomyślałam, przeglądając posty. Dziewczyny były wyjątkowo aktywne.
Na jednym z wątków założonym przez Klaudynkę, było kilkanaście wpisów. Tam
pisze się wierszem. Byłam pod wielkim wrażeniem talentu tych kobiet. Ich
humorystyczne wierszyki, prawie
doprowadziły mnie do łez. Dawno się tak nie uśmiałam. Przyznam, że zżyłam się z
tymi dziewczynami. Nigdy nie pytałam ile mają lat, bo nie było takiej potrzeby,
ale sądząc po ich wpisach wyglądało na to, że jesteśmy w tej samej grupie
wiekowej.
A gdyby tak je
zaprosić do siebie? Przeszło mi przez myśl. Co prawda, mieszkałyśmy w różnych
rejonach Polski, ale to w końcu Polska, więc dlaczego nie? Napisałam ogólnego
maila z zaproszeniem do mojego dworku. Z natury, jestem osobą towarzyską i
przyznam, że odkąd przeprowadziłam się na wieś, brakowało mi kontaktów z
ludźmi. Jak do tej pory gościłam tu tylko rodzinę i czasami Grażynę z mężem.
Czas to zmienić – pomyślałam.
Rano byłam
pierwsza na nogach. Zajęłam się przygotowaniem śniadania dla moich bliskich.
Wyjrzałam przez okno. Słońce wyjątkowo wcześnie wstało. Z przyjemnością
obserwowałam jak jego pierwsze promienie, oświetlają małą kamienną dziewczynkę
z konewką. Wśród rozwiniętych czerwonych róż, wyglądała imponująco.
- Czuję kawusię –
usłyszałam głos męża tuż za plecami. Ranny ptaszek z ciebie żono powiedział,
całując mnie na dzień dobry. A Lucyna jeszcze śpi? Zapytał siadając przy stole.
- Wiesz jaki z
niej śpioch – odpowiedziałam. Zjemy we dwójkę, bo nie sądzę, żeby się zaraz tu
pojawiła.
Podczas śniadania
zapytałam męża, co sądzi o ewentualnym zaproszeniu moich znajomych z Internetu.
- Przecież nie
znasz osobiście tych kobiet, więc skąd ten pomysł? Zapytał sięgając po kanapkę
z pastą jajeczną. Dobre to.... dawno nie robiłaś takiej pasty, jest o niebo
lepsza, niż te nasączone wodą wędliny – powiedział.
- Kochanie - ja
tu o moich planach, a ty o jedzeniu, no przestań – przerwałam mężowi. Pytam
tylko, czy nie masz nic przeciwko temu, jeśli zorganizuję takie spotkanie. Być
może nie skorzystają z niego, ale chcę spróbować.
- Hi, hi, zbędne
to pytanie Wandula i tak zrobisz po swojemu – powiedział rozbawiony. Ale daj znać, kiedy ustalisz
termin zlotu czarownic, bo muszę sobie jakoś zaplanować czas – dodał.
Miałam
pozwolenie, więc nie marnując czasu
postanowiłam kuć żelazo, póki gorące.
- Kiedy zajmiesz
się fontanną? Zapytałam przytulając się do męża. Bo wiesz.... fajnie by było,
gdyby już działała zanim je tu zaproszę.
- Spokojnie
kobieto! Dopiero ją wczoraj kupiłem i na dodatek jest siódma rano – powiedział
Zbyszek uwalniając się z moich objęć.
Mimo wczesnej
pory byłam pewna, że mój mąż zrobi wszystko, żeby zrobić mi przyjemność i zaraz
po wypiciu porannej kawy weźmie się do pracy. Nie myliłam się, kiedy zobaczyłam
go przebranego w flanelową koszulę i wytarte dżinsy.
- No.... to
kochaniutka wskakuj w roboczy strój, bo potrzebny mi pomocnik – powiedział
wychodząc na zewnątrz.
Bary natychmiast
skorzystał z otwartych drzwi i podążył za swoim panem.
Zajrzałam szybko
na mój wczorajszy wpis i z radością odczytałam potwierdzenie zaproszenia przez,
Klaudynkę, Raję i Mery. Super – pomyślałam. W końcu poznamy się w realu.
Wyłączyłam laptopa i przebrana, dołączyłam do męża, który robił już jakieś
pomiary w ogrodzie. Moja pomoc jak na razie ograniczała się tylko do obserwowania
męża.
Po godzinie
kopania w ziemi, Zbyszek ułożył gumową rurę doprowadzającą wodę do fontanny. Ja
tymczasem wróciłam do kuchni. Lucyna już wstała i właśnie kończyła śniadanie,
kiedy tam weszłam.
- Dobrze spałaś?
Zapytałam siadając obok siostry.
- Tak sobie –
odpowiedziała przeciągając się leniwie. Musisz coś zrobić z tymi komarami -
patrz jak mnie pogryzły – powiedziała pokazując mi kilka ukąszeń na rękach. Są
przecież jakieś preparaty na te owady? Dlaczego do tej pory o tym nie
pomyślałaś? Zapytała, drapiąc zaczerwienione miejsca.
- To są uroki
wiejskiego życia – wyjaśniłam siostrze. Ale masz rację, muszę coś kupić.
Podobno są takie wtyczki z preparatem odstraszającym komary, które instaluje
się w kontaktach. Może wybierzemy się na rowerach do sklepu? Co ty na to?
Zapytałam.
Siostra przystała
na moją propozycję.
- Dokąd się panie
wybierają? Zapytał Zbyszek, widząc jak wyciągamy rowery z przybudówki.
- Jedziemy do
miasta – powiedziałam sprawdzając powietrze w kołach. Musimy kupić świeży chleb
i coś na komary. Nasza hrabianka Lucyna ma błękitną krew i w związku z tym
przyciąga komary z całej wioski – dodałam.
-To nie jest
śmieszne – powiedziała siostra z obrażoną miną. Za dwa dni mam spotkanie z
czytelniczkami i będę musiała ubrać coś na siebie z długimi rękawami.
Żal mi się jej
zrobiło, więc darowałam sobie już moje żarty. Faktycznie to był dla niej duży
problem.
Na całe szczęście
znalazłyśmy w sklepie, to czego szukałam. Kupiłam kilka sztuk takich wtyczek i
zapewniłam Lucynę, że rozpoczynamy walkę z insektami.
Do domu
wróciłyśmy po dwóch godzinach.
- Dobrze, że już
jesteście! Zawołał Zbyszek. Chciałem zrobić próbę wody, więc niech któraś z was
odkręci zawór pod zlewem w kuchni – powiedział dokręcając uszczelkę przy
kamiennej misie.
- Już można!
Krzyknęłam przez okno.
- Tak, odkręcaj –
zawołał mąż.
- O rany! Działa!
Krzyknęłam zachwycona widokiem rozpryskującej się wody, z małych kanalików
umieszczonych wewnątrz misy.
To był wspaniały
widok. Kamienna dziewczynka z konewką i krople wody na płatkach róż sprawiły, że
nie można było oderwać oczu od fontanny. Jednak mąż nie pozwolił nam się długo
cieszyć. Musiałam wrócić do kuchni i zakręcić wodę, bo to była tylko próba.
Teraz czekała go największa praca. Trzeba było zabezpieczyć przed zimą gumowy
wąż, ułożony w wykopie i dobrze zamontować misę.
Zaproponowałam
przerwę, widząc zmęczenie na twarzy mojego lubego.
- Ok. –
powiedział Zbyszek, odkładając narzędzia na usypany kopczyk ziemi. Odpocznę
chwilkę.
Zostawiłam męża w
ogrodzie i poszłam sprawdzić, czy moje internetowe koleżanki są już gotowe na
wizytę u mnie.
Miałam
potwierdzenie. Pierwszy wpis był od Klaudii.
********************************************************************************
Paniusiu..... dla
wyjaśnienia, taki mam ps. Na tym forum.
Już nie mogę się
doczekać tego sabaciku czarownic w Twoim dworku...... w takim towarzystwie.
Pliss..... o odpowiednią suknię z wypożyczalni twojej koleżanki..... koniecznie
z dekoltem.
Witam pantusiu. Za zaproszenie dziękuję i
oczywiście przyjadę z przyjemnością. Wpisz na forum datę spotkania, a kto
przyjedzie, niech pozostanie do końca niespodzianką – napisała Raja.
I trzeci wpis.
Dziękuję za
zaproszenie, z wielką przyjemnością przyjadę i do każdej daty się dostosuję –
to była Mery.
********************************************************************************
I co, nie są
kapitalne? – Pomyślałam czytając ich wpisy. Kiedyś nudząc się trafiłam na to
forum kobiece i okazało się, że w Internecie można znaleźć pokrewne dusze.
Spotykamy się tam w wirtualnej kawiarence. Plotkujemy, wymieniamy
doświadczenia, przekazujemy sobie przepisy i porady. Oczywiście nie zawsze jest
tak pięknie. Nasze forum przeszło przez sito i zostały tylko te kobiety, które
potrafią się dostosować do reguł. Na moje zaproszenie, odpowiedziały trzy z nich,
które szczerze polubiłam. Ale co innego wirtualna znajomość a co innego real.
Zobaczymy. Jedno jest pewne, ja jestem totalnie zakręcona i lubię takie
wyzwania.
Teraz pozostało
mi ustalenie terminu. Sobotę zarezerwowałam już dla pana Jakuba z córką, wiec
spotkanie z dziewczynami mogło się odbyć w następnym tygodniu. Napisałam do
nich i wyłączyłam komputer, bo zadzwonił telefon.
- Halo.... Jakub
Jaskulski z tej strony – usłyszałam znajomy głos.
- Tak.... witam
panie Jakubie – odpowiedziałam.
- Przepraszam
pani Wando, ale musimy odłożyć nasze spotkanie na następny tydzień, jeśli nie
ma pani nic przeciwko temu – powiedział. Niestety plany mojej córki uległy
zmianie i nie może przyjechać w tę sobotę, dlatego dzwonię.
- Oczywiście
rozumiem – odpowiedziałam. Czyli wstępnie umawiamy się na przyszły tydzień.
- Tak - myślę, że
już nic nie stanie nam na przeszkodzie, by się spotkać – powiedział mężczyzna z
ulgą w głosie.
Po skończonej
rozmowie włączyłam ponownie laptopa i zaprosiłam dziewczyny do siebie na najbliższą sobotę.
Miałam dwa dni na
przygotowanie się do naszego zlotu. Po pierwsze, musiałam odebrać suknię z
wypożyczalni. Po drugie, zrobić listę zakupów na ten dzień. Miałam w planie
upiec ciasto z truskawkami a na obiad rosół z prawdziwej wiejskiej kury i cielęcinę
w sosie borowikowym. Do tego zaplanowałam dwa rodzaje wina. Jedno wytrawne do
mięsa a drugie, deserowe do ciasta. Jeśli pogoda na to pozwoli, będziemy
biesiadować w ogrodzie. Ale gdy moje plany pokrzyżuje deszcz, to Zbyszek
rozłoży plandekę i będzie dobrze.
W sobotę wstałam
bardzo wcześnie i zabrałam się do przygotowań związanych z przyjazdem moich
gości. Zerwałam kwiaty i wypróbowałam
swoje szklane misy, które mają ozdobić stoły na weselne przyjęcie. Przyznam, że
pomysł na taką dekorację okazał się trafiony. Odcięte główki kolorowych
kwiatów, zanurzone w wodzie z rzecznymi kamykami, wyglądały po prostu ślicznie.
Rozłożyliśmy z
mężem jeden z drewnianych stołów i nakryliśmy koronkowym białym obrusem, który
podarowała mi mama w prezencie. Ustawiłam symetrycznie świeczniki i rozłożyłam
rodową zastawę po naszej babci. Ten serwis używałam tylko na specjalne okazje.
Zastawa przechodziła z rąk do rąk, kolejnym pokoleniom. Ten serwis to istne
cudo. Wykonany został z delikatnej porcelany z motywem pięknych chabrów na
obrzeżach. Sztućce też miałam wiekowe. Pan Józiu kiedyś zostawił dla mnie taki
komplet. Niestety nie był srebrny, ale mnie to w żaden sposób nie
przeszkadzało. Po wypolerowaniu, prezentował się okazale.
Ciasto stygło na
werandzie, a cielęcina rozpływała się po prostu w ustach. Obrałam do tego
malutkie młode ziemniaczki i przygotowałam sałatę w sosie winegret.
Kiedy wszystko
było zapięte na ostatni guzik, poszłam do ogrodu pożegnać się z mężem.
- To ja wrócę
jutro – powiedział wsiadając do samochodu. Tylko zostawcie mi coś z tych
dobroci – dodał całując mnie w policzek.
- Oczywiście, że
ci zostawimy! Krzyknęłam za odjeżdżającym samochodem.
Zostaliśmy z
Barym sami na gospodarstwie. Przywołałam psa do siebie i kiedy usiadł przy
mnie, zwróciłam się do niego.
- Pamiętaj - mamy
dziś ważnych gości, żebyś mi wstydu nie przyniósł.
Bary patrzył na
mnie zdziwiony i przekrzywiając śmiesznie głowę, próbował zrozumieć, co od
niego chcę.
Nie sadzę, by
zrozumiał. Znudzony podszedł do bramy i położył się w cieniu, bo słońce w tym
dniu wyjątkowo mocno grzało.
Teraz nadszedł
czas tylko dla mnie. Włosy uczesałam w koka, w który wpięłam srebrny diadem z
krótką tiulową woalką. Koleżanka z wypożyczalni sukien teatralnych, wyszukała
mi szykowną suknię. Kiedy założyłam ją na siebie, aż oniemiałam z wrażenia.
Wyglądałam pięknie. Gorset podkreślał idealnie moją talię. Suknię wykonano z
cieniutkiej tafty w kolorze bordo. Rękawy sięgające do łokci, wykończone były
delikatną koronką. Kiedy tak stałam przed lustrem, podziwiając mój strój,
usłyszałam szczekanie Barego.
- Pewnie
przyjechały – pomyślałam i chwytając brzegi sukni, pobiegłam do ogrodu.
Przed bramą
zatrzymał się samochód z którego wyszły dwie damy.
- Czy dobrze
trafiłyśmy? Powiedziała jedna z nich, ubrana w zieloną suknię i koronkowy
kapelusz, ozdobiony sztucznymi kwiatami, spod którego wystawały rude loki.
Jestem Raja – zwróciła się do mnie, trzepocząc kokieteryjnie sztucznymi
rzęsami.
- A ja jestem
Klaudyna – powiedziała druga z dam, rozkładając białą koronkową parasolkę. Jak
tu pięknie - dodała i ujmując jak przystało na damę, fałdy swojej niebieskiej
sukni podeszła do mnie. Czy długo jaśnie pani będzie nas trzymać w progu?
Zapytała wydymając śmiesznie usta.
Nie mogłam się
powstrzymać od śmiechu. Dziewczyny tak odgrywały swoje scenki, że lepiej nie
zrobiłyby to wytrawne aktorki.
- Czy łaskawe
panie mogłyby poczekać na mnie – usłyszałam głos z samochodu. Zaplątałam się
kurde w te falbany – powiedziała.
- Ależ
kochaniutka - odezwała się Raja. A cóż to za słownictwo – dodała ze zgorszona
miną.
- Och.... panie
wybaczą – powiedziała kobieta wyłaniająca się z samochodu. Hi, hi, jak te damy
w tym chodziły, toż to istna męczarnia. Jestem Mery – zwróciła się do mnie,
poprawiając przekrzywioną perukę na głowie.
Stałyśmy jeszcze
chwilę przed bramą, zaśmiewając się do łez. Bary miotał się między nami,
obszczekując każdą z osobna.
- Zapraszam do
środka – powiedziałam ocierając łzy. Widzę, że poważnie potraktowałyście moje
zaproszenie. Tak się cieszę dziewczyny, że was poznałam.
- Zostawiłam damy
w ogrodzie i wróciłam do kuchni. Przez okno, obserwowałam jak podziwiają
wystrój mojego ogrodu.
- Podano do stołu
– zwróciłam się do rozgadanych kobiet. Dałam dziś wolne służbie – dodałam,
stawiając wazę z gorącym rosołem.
Podczas obiadu
rozmawiałyśmy o naszych rodzinach, dzieciach, wnukach i pracy. To dziwne, ale
tak dobrze czułyśmy się w swoim
towarzystwie, jakbyśmy znały się od wielu lat.
- Co się tak
wiercisz jakby cię mrówki oblazły - szepnęła Raja do Klaudi.
- Kurde.... piją
mnie te cholerne druty, a pantalony mają za obcisłą gumkę i chyba mi przetną
łydkę – odparła Klaudia, trzymając mimo wszystko fason.
- O rany!! Ale
się objadłam – wtrąciła się Mery.
- Kochane panie -
wasz język mnie razi – powiedziała Raja, wachlując się gałązką leszczyny.
Zapomniałyście o dobrych manierach? – dodała, wyciągając z małej torebki,
haftowaną chusteczkę.
- Ale.... czy
musimy się tak męczyć? Ten cholerny gorset, tak mnie ciśnie, że zaraz ducha
wyzionę – powiedziała Klaudia.
- Hi, hi, robimy
przerwę – zaproponowałam udręczonym przyjaciółkom.
Po obiedzie postanowiłyśmy zjeść deser w
leszczynowym zagajniku. Przebrane już w sportowe ciuchy, rozsiadłyśmy się na
kamiennych ławach i popijając czerwone wino, rozmawiałyśmy o moim dworku.
- To ciekawe –
powiedziała Raja. Znalazłaś skarb, a to przecież zdarza się tylko w bajkach.
- Nie koniecznie
tylko w bajkach – wtrąciła Klaudia. Mało to się czyta o ukrytych
kosztownościach w starych domach, albo pieniądzach zamurowanych w ścianie.
Wszystko jest możliwe, tylko trzeba mieć szczęście i tyle.
- Tak to prawda –
do rozmowy włączyła się Mery. Wanda miała to szczęście i dzięki temu mamy
możliwość spędzić tu niezapomniane chwile w stylu Retro.
- To w takim
razie zapraszam was kobietki do obejrzenia całego domu – powiedziałam.
Zwiedzanie
zaczęłyśmy od góry. Dziewczyny podziwiały pokoje moich synów. Mój,
kolorystycznie pasował do sukni, którą miałam na dzisiejszym spotkaniu.
- Widzę, że
lubisz bordowy kolor, nawet suknię masz w tej tonacji. – stwierdziła Raja.
- To prawda -
lubię ten kolor, ale ta kiecka to tylko zbieg okoliczności. Po prostu jedyna w
nią udało mi się wcisnąć.
Po obejrzeniu
piętra, zeszłyśmy do salonu. Napaliłam w kominku i zapaliłam świece. Na dworze
panował już zmrok.
Oczywiście
dziewczyny obiecały zostać u mnie na noc. Każda z nich wybrała sobie pokój, ale
nie spieszyło im się do łóżek.
Z podkulonym
nogami usiadły na sofie.
- To są listy o których wam opowiadałam –
powiedziałam kładąc na stole pożółkłe kartki.
Kiedy dziewczyny
zajęły się czytaniem korespondencji z przed stu lat, ja postanowiłam w tym
czasie przygotować świeżą pościel dla moich gości.
- I co o tym
sądzicie? – Zapytałam wchodząc do salonu.
- To straszne co
zrobili jej rodzice – powiedziała Raja, trzymając w ręku medalion ze zdjęciem
Antoniny. Młodzi żyli daleko od siebie, nie wiedząc nic o sobie. To bardzo
smutne, że Konstancja nigdy nie poznała swojego ojca, a Antonina umarła z
myślą, że jej ukochany zapomniał o niej. Boże jakie to smutne – dodała.
- Wygląda na to,
że te kobiety ktoś przeklął. Matka nieszczęśliwa w miłości, a córka umiera w
chwili, kiedy ktoś ją pokochał – wyznała ze smutkiem w głosie Klaudia. Ciekawa
jestem czy ten młody medyk długo rozpaczał, po stracie ukochanej.
- Za mało mam
informacji na ten temat – powiedziałam siadając obok dziewczyn. Spróbuję się
jeszcze coś dowiedzieć w tej kwestii, ale nie sądzę, żeby to było możliwe. Ten
młody chłopak był za krótko z Konstancją. Chyba, że odnajdę kogoś ze służby.
Jedynie służąca, lub guwernantka mogła coś zapamiętać z tego okresu i przekazać
dalej. Myślę, że życia mi nie starczy na poszukiwania – dodałam.
- Przynajmniej
spróbuj – wtrąciła Mery. Ale tak prawdę mówiąc, to zazdroszczę ci tego, że masz
możliwość zgłębienia tej tajemnicy.
Korciło mnie,
żeby zdradzić im moje niewytłumaczalne spotkania z duchami tych hrabianek, ale
miałam obawy jak na to zareagują.
- Gdzieś jest
przeciąg – powiedziała Raja, spoglądając w stronę okna. Świece zgasły – dodała.
Przeszły mi
ciarki po plecach. Wszystkie okna były pozamykane, ze względu na uciążliwe
komary. Spojrzałam na stojące na stole świeczniki i stwierdziłam z
przerażeniem, że świece się nie palą i tylko ogień z kominka oświetlał wnętrze
salonu.
- Gdzie kupiłaś
te świece zapachowe? Zapytała Mery. Tu pachnie fiołkami, – dodała.
Nie myliła się. W
salonie wyraźnie czuć było zapach fiołków. Ona tu jest.... – pomyślałam, nie
mogąc wydobyć z siebie głosu.
- Źle się
czujesz? Zapytała Raja, zaniepokojona moim milczeniem. Tak jakoś zbladłaś,
widzę to mimo słabego światła.
Na trzęsących się
nogach, nachyliłam się nad świecznikiem, ale zanim wyciągnęłam zapałkę z
pudełka, świece same się zapaliły.
- Kurcze! Duchy
jakieś czy co? Powiedziała przerażona Raja.
- Przestań
fantazjować wtrąciła Klaudia. Nigdy nie miałaś urodzin? Teraz robią takie
czarodziejskie świeczki, że dmuchasz na nie, a one po chwili się same zapalają.
- Widzę, że muszę
wam jeszcze coś wyjawić – zwróciłam się do dziewczyn. Ale to co teraz powiem,
możecie uznać za niewiarygodne, jednak zaryzykuję.
Opowiedziałam im
o moich dziwnych spotkaniach z Antoniną, o zapachu fiołków i dziwnych
zjawiskach objawiających się w tym dworze. Na koniec, wyjaśniłam, że mam dużą
wyobraźnię i to o czym teraz mówię, może być tylko jej wytworem.
W salonie
zapanowało milczenie.
- Wyobraźnia,
wyobraźnią, ale tu bezapelacyjnie pachnie fiołkami. Brrr..... strach mnie
obleciał – powiedziała Mery kuląc się jak małe dziecko.
- Teraz już
wiecie wszystko – zwróciłam się do wystraszonych kobiet. Sama nie wiem co mam o
tym sądzić. Hi, hi, dziewczyny! Nie bójcie się - jeśli ten dom nawiedzany jest
przez duchy, to są to dobre duchy i nic wam nie grozi z ich strony –
zapewniłam.
Jednak mimo moich
zapewnień dziewczyny postanowiły, że będą spały razem w jednym pokoju.
- Wiesz Wanda –
będzie nam raźniej – powiedziała Raja, rozglądając się po salonie.
- Ja też tak
sądzę – dodała Klaudyna. Nie przywykłam do obcowania z duchami.
- Oczywiście, jak
sobie życzycie tak będzie. Pościelę wam w pokoju Marcina – powiedziałam.
Pożegnałam moje
koleżanki i życząc im dobrej nocy, położyłam się w salonie.
Z nadmiaru wrażeń
nie mogłam usnąć. Może powinnam wezwać tu jakiegoś egzorcystę – pomyślałam. Jak
tak dalej pójdzie, to nikt nie będzie chciał już u mnie gościć. Z tym
postanowieniem w końcu usnęłam.
Rano usłyszałam
cichutkie skomlenie.
- Co Baruś,
chcesz na pole? – zwróciłam się do psa, który położył łapę na kołdrze. No
dobra, już cię wypuszczę. Pies podskoczył radośnie i podbiegł do drzwi. Na
zegarze była szósta rano. Ponieważ o dalszym spaniu nie było mowy, poszłam do
kuchni, żeby przygotować śniadanie.
Sprawa egzorcysty
nie dawała mi spokoju. Kiedyś czytałam o nawiedzonym przez duchy domu. Pewna
kobieta skłócona ze swoją córką, nagle zmarła. Od jej śmierci działy się dziwne
rzeczy w tym domu. Spadały książki z półek, a różne przedmioty same się
przemieszczały. Córka zmarłej myślała już o sprzedaży domu, kiedy pewien ksiądz
doradził jej wezwać egzorcystę. Dziewczyna nie wierzyła w takie rzeczy, ale
postanowiła spróbować.
- Musisz wybaczyć
matce, inaczej nie zazna spokoju – powiedział wezwany na miejsce ksiądz. Nie
wiem o co wam poszło, ale ona cierpi, bo się z tobą nie pogodziła zanim odeszła
z tego świata.
I pomogło. Od
tego czasu w tym domu powrócił spokój. Może Antonina i Konstancja, też nie mogą
stąd odejść z jakiegoś powodu – pomyślałam. Ale co je tutaj trzyma? Przecież
dbam o dworek, wykonałam ostatnią wolę tej hrabianki. W dworze panuje radość,
tak jak sobie życzyła w liście. Co mogę jeszcze dla niej zrobić? Muszę
koniecznie spotkać się z wnukiem Marcela. Może on mi coś podpowie.
Kiedy tak
rozmyślałam robiąc kanapki moim gościom, usłyszałam ruch na piętrze. Dziewczyny
okupowały łazienkę, przekrzykując się nawzajem.
Pierwsza zeszła
na dół Raja.
- Dzień dobry –
powiedziała. Jak tu cudownie pachnie świeżo zaparzoną kawą – dodała siadając
przy kuchennym stole.
- Dobrze się
spało? Zapytałam stawiając filiżankę z kawą. Proszę się częstować –
powiedziałam przysuwając talerz z kanapkami.
- E.... daj
spokój. Mery tak się wierciła całą noc, że oka nie zmrużyłam. Hi, hi, a Klaudia
przykryła się po uszy ze strachu.
- No to pięknie
–zwróciłam się do Raji. Moje dobre duchy przegonią mi wszystkich gości.
- A ty się nie
boisz tu mieszkać? Powiedziała Raja. Myślę, że musisz wezwać egzorcystę, bo tu
naprawdę dzieje się coś dziwnego – dodała sięgając po kolejną kanapkę.
- Właśnie o tym
wczoraj pomyślałam i chyba tak zrobię. Ja osobiście się nie boję, ale tak dalej
być nie może, żeby zbłąkane dusze straszyły mi gości.
Pozostałe
dziewczyny zeszły w końcu na śniadanie.
- Przepraszam was
za wszystko. Nie wiedziałam, że jest tak źle. Póki sama miałam do czynienia z
tymi paranormalnymi zjawiskami, było Ok, ale teraz widzę, że powinnam coś z tym
zrobić – zwróciłam się do koleżanek.
- Daj spokój
Wandula, nic się nie stało. To fascynujące, kiedy człowiek jest świadkiem
takich zjawisk – powiedziała Klaudyna.
- Hi, hi,
fascynujące! A kto się w nocy przykrył po sam czubek nosa? – Zaśmiała się Mery.
Przyznaj się, miałaś niezłego boja wczoraj – dodała.
- A ty nie
pozwoliłaś zgasić lampki. I kto tu się najwięcej bał? – odgryzła się Klaudyna.
- To pewnie już
mnie nigdy nie odwiedzicie zwróciłam się do rozbawionych przyjaciółek.
- Cha, cha,
zapomnij. Teraz dopiero będziesz miała nas na karku – odezwała się Raja,
szczerze ubawiona moją zatroskaną miną. Pamiętasz może książkę z naszego
dzieciństwa * Godzina pąsowej róży* Tak
się właśnie u ciebie teraz czuję, jakbym przeniosła się w tamte czasy. Twój
pomysł na stroje z tego okresu i ta wczorajsza scena ze świecami, podniosła mi
adrenalinę. Dawno nie czułam się tak fajnie – dodała.
- Ja też tak
myślę – powiedziała Mery odstawiając pustą filiżankę. Poproszę jeszcze o kawę –
dodała.
- Naprawdę tak
sądzicie? Bo ja mam wyrzuty sumienia, że was w to wszystko wciągam.
Dziewczyny
orzekły jednogłośnie, że będą nadal przy mnie. Stwierdziły, że to jedyna
okazja, by na jakiś czas odsunąć od siebie niekończące się życiowe problemy.
- Nigdy nie
przypuszczałam, że przeżyję taką przygodę – Powiedziała Klaudia wstając od
stołu. Kiedy Jaśnie Pani planuje się nas pozbyć? Zapytała, robiąc przy tym
komiczną minę.
- Przecież was
się pozbyć, to tak jak wygrać milion w totolotka, cha, cha. Ale już teraz serio
– zwróciłam się do koleżanek. Dla mnie możecie zostać ile chcecie.
- To zostajemy do
wieczora – oznajmiła Raja. Tak mnie kręci to miejsce, że muszę jeszcze
pooddychać klimatem minionego stulecia.
Uzgodniłyśmy, że
dziewczyny pójdą na spacer do lasu, a ja zajmę się przygotowaniem obiadu.
Klaudyna koniecznie chciała mi w tym pomóc, jednak wyjaśniłam jej, że nie
znoszę konkurencji w kuchni.
Wyszłam na
werandę i obserwowałam moje koleżanki, jak oddalały się w stronę lasu. Bary
który nie przepuściłby takiej okazji, oczywiście zabrał się z nimi. Zostałam sama, kiedy zadzwonił telefon.
- No jak tam?
Koleżanki przybyły – usłyszałam głos męża.
- Tak, jest
super! Właśnie poszły na spacer.
- Muszę cię
zmartwić kochanie. Niestety nie wrócę dzisiaj, tylko jutro. Mama chce odwiedzić
ciotkę, więc muszę z nią pojechać.
- To nawet dobrze
się składa – odpowiedziałam, bo dziewczyny zostają do wieczora.
- Nie jesteś
zmęczona? Zapytał z troską w głosie.
- Ależ skąd....
wiesz, że lubię gości. Tylko myślę co mam im podać na obiad.
- Nie rozśmieszaj
mnie, zachichotał mąż. Otwórz tylko zamrażarkę, bo z tego co ostatnio
widziałem, to masz zapasy dla całej wsi – dodał.
Zbyszek miał
rację. Będąc na emeryturze miałam mnóstwo czasu, który poświęcałam przede
wszystkim na pichcenie. Mając taką dużą rodzinę, musiałam być przygotowana na
każdą okazję. Byłam na tyle sprytna, że każdą z zamrożonych potraw
podpisywałam. Postanowiłam zrobić dziś chłodnik, bo zapowiadał się upalny dzień
i wyciągnęłam z zamrażarki pojemnik z naklejoną karteczką * pierogi z kapustą i
grzybami* Teraz tylko musiałam wysmażyć skwarki i pokroić jarzyny do chłodnika.
Zajęta przygotowaniami do obiadu, nie myślałam, że dzisiejszy dzień przyniesie
kolejną niespodziankę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz