- Wszystko w
porządku Dusia? Usłyszałam za sobą głos Asi. Ona tu była, mam rację?
- Tak, masz
rację. Były tu obie, Antonina z Konstancją i pewnie ostatni raz.
- Widzę, że
będzie ci ich brakowało – powiedziała Asia, siadając obok mnie na sofie.
- A co wy tu tak
same? Zapytał Zbyszek. Żono, czas pożegnać gości. Grażyna z Krzyśkiem już
zamówili sobie taksówkę i zaraz wychodzą. Chodźcie jeszcze na dwór, jest taka
piękna noc – dodał.
Kiedy nasi goście
odjechali, wróciliśmy wszyscy do domu. Podałam gorące gołąbki i usiedliśmy
wszyscy do stołu.
- Czas do snu –
powiedziałam. Ja osobiście mam dość. Mamusiu - myślę, że prześpisz się w
salonie.
- O, tak dziecko.
Pokonanie tych schodów na piętro, to już nie dla mnie – powiedziała seniorka.
Przyzwyczaiłam
się już do tych paranormalnych zjawisk, jednak mimo wszystko ta niezwykła
sylwestrowa noc pozostanie na długo w mojej pamięci.
Poszłam na górę
do swojego pokoju, Zbyszek już spał, ale nie było dla mnie miejsca u jego boku,
spod kołdry wystawały nogi naszego pupilka. No tak, pomyślałam -
muszę skorzystać z gościnnego pokoju.
Razem z Asią
ułożyłyśmy się w jedynym wolnym pokoju i mimo, że chciałyśmy jeszcze poplotkować,
zmęczenie zrobiło swoje.
- Dobranoc Asia –
zwróciłam się do przyjaciółki i nie czekając na odpowiedź usnęłam.
Rano spotkała
mnie niespodzianka. Dziewczyny wszystko posprzątały po sylwestrowych
szaleństwach i zrobiły śniadanie, na którym były tylko kobiety, bo panowie
nawet nie chcieli słyszeć, o tak wczesnym wstawaniu.
Po śniadaniu,
zaproponowałam siostrze i Asi spacer.
- To dobry pomysł
– powiedziała Lucyna, przeciągając się leniwie.
Zabrałyśmy Barego
i ciepło ubrane, ruszyłyśmy w stronę lasu. Dzień był wyjątkowo mroźny.
- Wiesz –
zwróciłam się do siostry, w nocy miałam odwiedziny naszych hrabianek.
- Serio? Lucyna
spojrzała na mnie zaskoczona.
- Tak, pojawiły
się, kiedy zmieniałam świece. Czasami myślę, że to wszystko mi się śni. Nie
potrafię tego wyjaśnić i wiem jedno, że gdybym opowiedziała o tym komuś innemu,
to pewnie wysłałby mnie do psychiatry.
- Masz rację, to
co się dzieje w twoim dworku, jest niewiarygodne, ale ja ci wierzę –
powiedziała Lucyna.
- Tylko co dalej?
Zapytałam. Wygląda na to, że już więcej ich nie zobaczę. Szkoda, bo mimo
wszystko przyzwyczaiłam się do wizyt tych kobiet.
- Pewnie tak, ale
sama wiesz, że nie można zatrzymywać dusz. One teraz mogą spokojnie odejść.
Sprawiłaś, że w końcu odnalazły spokój. Zaopiekowałaś się miejscem, które
bardzo kochały, spełniłaś ich oczekiwania. Dlatego pozwól im odejść, tam gdzie
ich miejsce – powiedziała Lucyna, patrząc na mnie ze łzami w oczach. Wydaje mi
się, że myśląc o tych kobietach, nieświadomie je przywołujesz.
- Ja tez tak
myślę – wtrąciła Asia. Ale może one czegoś oczekują od nas. Antonina zadała
sobie tyle trudu, by ten dworek przetrwał, zostawiła kosztowności, listy od
swojego ukochanego, więc miała jakiś w tym cel. Musimy się wziąć do roboty i
poszperać w przeszłości.
- Macie rację, te
listy...? Są dla mnie zagadką. Dlaczego jej zostawiła? Dlaczego ich nie
zniszczyła? Przecież to były jej osobiste listy. Może ona chciała, w zamian za
to co zostawiła przyszłym właścicielom dworku, może chciała, by ktoś odszukał
jej ukochanego. Jej dusza błąka się tu na ziemi, bo nie zazna spokoju, póki nie
dowie się, co działo się z jej ukochanym.
Mam pomysł –
zmieniłam temat. Kiedy robiliśmy remont w dworku, zauważyłam taką ziemiankę,
tuż przy głównym wejściu. Zbyszek nie chciał tego ruszać, obawiając się obsunięcia
ziemi. Ale ja cały czas, myślę o tym miejscu. W lecie to było wszystko
zarośnięte, jednak wczoraj zauważyłam tam wejście, co o tym sądzisz siostra?
Zapytałam.
- Co ja o tym
sadzę! Dziewczyno! Znasz mnie! Zawołała Lucyna. Musimy to sprawdzić.
- Ale jak?
Zbyszek na pewno się na to nie zgodzi – ostudziłam zapał mojej Lucyny.
- To się jeszcze
okaże – powiedziała moja siostra. Musimy go przekonać, ale teraz wracajmy, bo
zmarzłam jak cholera.
- O, jesteście
dziewczyny – powiedział mój mąż dopijając kawę. Jakie mamy plany na dziś?
Zapytał.
- No... bo tak...
- Bo tak sobie
pomyślałyśmy, Lucyna przerwała mi w pół słowa, mrugając porozumiewawczo okiem,
że wybierzemy się z Wandą i Asią do kościoła. Mamy przecież Nowy rok, czy ktoś
do nas dołączy? Zapytała. No widzę las rąk. Okay, pójdziemy same, ale wy macie
przygotować obiad – dodała.
- Nie teraz -
Lucyna szepnęła mi do ucha. Musimy ustalić plan działania. Co nagle to po
diable.
Miała rację.
Dostać się teraz do tej ziemianki, nie było takie łatwe. Wszystko zasypane
śniegiem i zmarznięta ziemia, było sporym utrudnieniem, dlatego zdałam się na
siostrę i jej pomysły.
Po mszy, udałyśmy
się na grób Antoniny i Konstancji. W chwili skupienia, zmówiłyśmy modlitwę i
zapaliłyśmy znicze. Opuszczając cmentarz, odwróciłam się jeszcze za siebie.
Jedyny grób na którym paliły się świece, to był grób naszych hrabianek.
Po obiedzie
wszyscy goście rozjechali się do swoich domów, a my z mężem mięliśmy w końcu
czas dla siebie.
Tegoroczna zima,
dała się nam nieźle we znaki. Zużyliśmy cały zapas opału do kominka, a rachunek
za prąd przyprawił mnie o zawrót głowy.
- To są właśnie
przyjemności mieszkania na wsi – powiedział Zbyszek. W lecie jest pięknie,
kiedy nie trzeba dogrzewać, ale zima? Uf.... Myślę żono, że na przyszły rok,
zmuszeni będziemy przenieść się do salonu i zapomnieć na ten czas, o naszych
pokojach na górze.
Miał rację.
Ogrzać taki dom, kosztuje majątek, ale może zima w przyszłym roku okaże się
łagodna. Jestem dobrej myśli.
W końcu nadeszła
wiosna. Za oknem budził mnie radosny śpiew ptaków, zazieleniła się trawa, a na
drzewach pojawiły się pierwsze liście. Cały swój wolny czas spędzałam przed
domem. Zbyszek skopał ziemię, a ja z ochotą zabrałam się za aranżację swojego
ogródka. Postanowiłam, że muszę mieć mnóstwo kwiatów. Z dnia na dzień, ku
przerażeniu mojego męża, przybywały kolejne skalniaki i nowe gatunki roślin. Z
przyjemnością patrzyłam, jak kolorowo robi się przed moim dworkiem. W maju
wszystko pięknie zakwitło.
Zbyszek
uporządkował drzewa. Powycinał suche gałęzie i wysypał przed wejściem do
dworku, drobny żwirek.
- No, żono, robi
się tu coraz ładniej – powiedział, kiedy usiedliśmy z kawą w naszym
leszczynowym zagajniku.
Bary był w swoim
żywiole. Co jakiś czas znikał z pola widzenia, by po chwili wrócić z umorusanym
w ziemi pyskiem.
Jak widać, nie
zniechęciła go nawet przygoda z ławką w zagajniku. Ale mimo wszystko, został mu
uraz do tego miejsca, bo omijał go z daleka.
Zbliżał się
przedłużony weekend majowy, więc postanowiliśmy z mężem zaprosić do
nas całą rodzinę. Ja zabrałam się do przewietrzenia pokoi moich bliskich, a
Zbyszek wybrał się do miasta na zakupy. Kiedy wypucowałam wszystko w domu i
zmieniłam pościele, zrobiłam sobie krótką przerwę w pracy. Z wielką
przyjemnością patrzyłam na moje kolorowe rabatki. Nawet w najśmielszych
oczekiwaniach nie sądziłam, że na stare lata, praca w ogrodzie będzie sprawiać
mi taką radość.
Po krótkim
odpoczynku, ustaliłam plan na dzisiejszy dzień. Po pierwsze, chciałam upiec
ciasto z rabarbarem i kruszonką. To moja specjalność. Zawsze kiedy pojawił się
pierwszy rabarbar w warzywniakach, piekłam rodzince ich ulubione ciasto, więc
na majówce nie mogło go zabraknąć.
Przed wejściem do
domu, spojrzałam na tajemniczą ziemiankę. Teraz porosła mchem i trawą.
Przyjrzałam się bliżej metalowym, zardzewiałym drzwiom, na których tkwił duży
skobel, zabezpieczony solidnym żelaznym trzpieniem.
Jaką tajemnicę
kryje to wejście? Pomyślałam z wypiekami na twarzy. Czy dowiem się czegoś
więcej o moich poprzedniczkach? Te pytania jak na razie, pozostały bez
odpowiedzi. Czekałam z niecierpliwością na przyjazd Lucyny, bo tylko z nią
mogłam zgłębić tajemnicę tego pomieszczenia. Ale co na to mój mąż? Czy zgodzi
się na to by tam wejść? Najważniejsze jest bezpieczeństwo, a według niego
otwarcie tych drzwi, grozi obsunięciem się ziemi, co może zaszkodzić
fundamentom dworku. Ale kiedy dokładniej się przyjrzałam, odrywając kolejne
kępki mchu, zobaczyłam, że żelazne drzwi zamocowane są w kamiennym murze.
Czyli.... nie jest tak źle? Jak to się stało, że Zbyszek tego nie zauważył?
- Zauważyłem,
zauważyłem – powiedział mąż, kiedy zadałam mu to pytanie, po powrocie ze
sklepu. Nie mówiłem ci o tym, bo jak cię znam, a znam cię bardzo dobrze, nie
odpuścisz i będziesz chciała tam zajrzeć, he, he. A dla mnie to tylko kłopot.
Już widzę jak gonisz mnie do roboty, a ja mam mnóstwo innej, pilniejszej pracy
przed domem, więc zapomnij kochana o tej piwniczce, okay?
Tak mi się
wydaje, że mimo wszystko mój małżonek nie zna mnie tak dobrze jak sądzi. Jeśli
myśli, że zapomnę? To się grubo myli.
Sprawę
tajemniczej piwniczki odłożyłam do przyjazdu Lucyny. Teraz musiałam przygotować
wszystko na grilla.
Moi bliscy
zjawili się punktualnie.
Pierwszym który
witał gości, był oczywiście Bary. Biegał jak szalony, szczękając przy tym
radośnie.
- Dzień dobry
córeczko – zawołała mama, wysiadając z samochodu Piotra. - Jak tu się zmieniło
od ostatniego razu – powiedziała rozglądając się wkoło.
- Piotruś
otwórz bagażnik –zwróciła się do mojego syna z tajemniczą miną.
- Babciu,
wszystko po kolei, daj mi się najpierw przywitać z rodzicami – powiedział
Piotrek całując mnie w policzek. Babunia jak zwykle zaczyna rządzić, szepnął mi
do ucha.
Poklepałam go po
ramieniu na znak, że to normalka i nikt tego nie zmieni.
- Długo tak będę
czekać? Powiedziała moja mama. Kwiatki mi zdechną – dodała zniecierpliwiona.
Piotrek wiedział,
że jak babcia coś chce, to trzeba to prawie natychmiast wykonać. Bez słowa
otworzył bagażnik i wyciągnął z niego skrzynki z pięknymi czerwonymi
pelargoniami.
- Mamo! Jakie
piękne, klasnęłam w ręce. Właśnie miałam zamiar kupić coś
na parapety
okien. Są cudowne! – Powiedziałam stawiając kwiaty na schodach.
- Wiedziałam, że
się ucieszysz – mama była wyraźnie zadowolona z prezentu dla mnie. Ale widzę,
że pięknie zaaranżowałaś swój kwiatowy ogródek – dodała.
- No.....
przytaknęłam z dumą.
- Wanda! –
usłyszałam wołanie. Tak się wita gości? Zapytała Lucyna, podchodząc do nas z
Tadeuszem. O czym mówicie? Zapytała.
- Mama podziwia
mój rajski ogród– wyjaśniłam. Zapraszam do środka – powiedziałam.
- Dzień dobry
pani Wando, piękną mamy dziś pogodę – powiedziała Marzenka.
- O tak, pogoda
nam się wyjątkowo udała, a gdzie Marcin z Agnieszką? Zapytałam.
- Zatrzymali się
po drodze, żeby kupić piwo.
- Nie potrzebnie,
bo mamy wszystko. Idźcie się rozpakować – oznajmiłam moim gościom.
Marcin z
Agnieszką przyjechali po kilkunastu minutach. Kiedy rodzinka udała się do
swoich pokoi, my ze Zbyszkiem zajęliśmy się przygotowaniami do
grilla. Stół w leszczynowym zagajniku, powoli zapełniał się smakołykami. Tak
dużo tego przygotowałam, że musiałam pomyśleć o dodatkowym turystycznym
stoliku.
Kiedy wszystko
było już gotowe, zawołałam wszystkich i rozpoczęliśmy grillowanie.
- Kocham to
miejsce – powiedziała moja siostra, popijając zimne piwo. Może kiedyś i my
będziemy mieli taki domek na wsi – zwróciła się do swojego narzeczonego.
- Może –
powiedział Tadeusz, przytulając ją serdecznie. Ale wiesz, że mieszkam w
Warszawie i musiałbym wszystko zostawić, czyli jak na razie to niemożliwe.
- E... nawet
pomarzyć nie można – powiedziała siostra.
- Wiesz,
szepnęłam jej do ucha, by zmienić kłopotliwy temat. Ta piwniczka spędza mi sen
z powiek. Przyjrzałam się jej dokładniej i mam dla ciebie dobrą wiadomość.
- Tak? Lucynie aż
zaświeciły się oczy.
- Te drzwi
osadzone są w kamiennym murze, czyli kiedy je otworzymy, to nie obsunie się
ziemia, jak sądzi Zbyszek – wyszeptałam.
- A co wy tam
knujecie siostrzyczki? Zapytał mąż, przewracając mięso na ruszcie.
- Mamy swoje
babskie tematy - nic co mogłoby cię zainteresować – powiedziałam tak
niby od niechcenia.
- He, he, jeśli
te babskie sprawy dotyczą tej ziemianki, to zapomnijcie. Nie szukam kłopotów, a
widząc minę mojej żony śmiem sądzić, że o tym właśnie szepczecie.
- O jakiej
ziemiance mówicie – Piotrek zainteresował się tematem.
- No właśnie,
Marzena spojrzała w naszą stronę. Też jestem ciekawa o czym mówicie – dodała.
- Moja żona nie
usiedzi spokojnie na miejscu. Uparła się, żeby zajrzeć do tej piwniczki –
wyjaśnił mąż wskazując ręką w stronę zarośniętych drzwi obok głównego wejścia
do domu. Proszę was, wybijcie jej to z głowy, bo ja nie mam zamiaru tam
zaglądać – dodał.
Po tych słowach,
spojrzenia wszystkich skierowane były w stronę tajemniczego miejsca.
- Tato, nie
jesteś ciekawy co tam się znajduje? Zapytał Marcin. Przecież ten dom, już nie
raz cię pozytywnie zaskoczył – powiedział.
- A cóż tam może
mnie zaskoczyć – odparł mąż. Nie jesteśmy jedynymi właścicielami tego dworku.
Czy sądzicie, że ci co mieszkali tu przed nami, nie zaglądali tam? Dajcie już
spokój.
- Ale sprawdzić
nie zaszkodzi – powiedziała Lucyna. Taka piwniczka w domu, gdzie mieszka się na
stałe, to super sprawa. Wanda planuje tu mały warzywniak, więc będzie gdzie
gromadzić płody rolne na zimę. Musimy tam zajrzeć – dodała wstając z ławki.
- Dobra! Poddaję
się krzyknął Zbyszek, podnosząc w górę metalowy widelec z kawałkiem pachnącej
karkówki. Ale może najpierw coś zjemy! Bo nie po to tu tkwię od godziny, żeby
jakaś stara, zapyziała piwnica, zaćmiła moje specjały.
Przyznaliśmy mu
wszyscy rację. Specjały mojego męża, znikały w mgnieniu oka. A i mnie dostały
się pochwały, za pyszne ciasto z rabarbarem.
Kiedy
zakończyliśmy już biesiadowanie, uznaliśmy, że czas rozprostować kości.
- To co,
otwieramy? Zapytałam.
- Otwieramy –
odpowiedzieli wszyscy, prawie równocześnie.
Zbyszek poszedł
do przybudówki po niezbędne narzędzia, a my staliśmy w milczeniu, zastanawiając
się, co kryje w sobie to tajemne wejście.
Mąż z pomocą
synów, próbował wybić zardzewiały trzpień tkwiący w skoblu metalowych drzwi do
piwniczki. Nie było to takie łatwe. Po kilku próbach, w końcu puścił. Napięcie
sięgało zenitu. Staliśmy z wypiekami na twarzy. Jedynie moja mama nie
wykazywała zainteresowania całą operacją. Dla niej liczył się tylko mój ogródek
kwiatowy.
Drzwi zostały w
końcu otwarte.
- To kto pierwszy
tam wchodzi? Zapytał Zbyszek.
- Ja –
odpowiedziałam.
Weszłam
ostrożnie na kamienne schodki, które prowadziły do wnętrza piwniczki. W środku
wiało chłodem i czuć było zapach stęchlizny.
- Niech ktoś
przyniesie latarkę, bo tu jest strasznie ciemno! Zawołałam.
- I co mamo tam
widzisz? Zapytał Piotr, który stanął tuż za mną, uzbrojony w latarkę.
- Zaraz zobaczymy
– powiedziałam, kierując strumień światła do wnętrza.
Ściany piwniczki,
wyłożone były płaskimi kamieniami. Nie było tam nic szczególnego, co mogło mnie
zachwycić. Dwa drewniane regały, stół i długa ława do siedzenia. Na pólkach,
stało kilka naftowych lamp, mniejsze i większe świeczniki, oraz dwie kamionkowe
misy. Wszystko pokryte szczelnie pajęczynami. W rogu piwniczki, dojrzałam dużą
drewnianą skrzynię, z metalowymi okuciami.
- No co tam jest!
Usłyszałam wołanie Lucyny. Możemy już wejść?
- Tak –
odpowiedziałam.
- Zobaczcie,
jakie śmieszne butelki – powiedział Marcin oświetlając swoją latarką, wiklinowy
kosz.
Rzeczywiście
butelki leżące w koszu, miały nietypowy kształt, jak na obecne czasy. Cześć z
nich, miało jeszcze ślady laku na szyjkach. Zapewne służyły do przechowywania
wina.
- Nic nam nie
zostawili –odezwał się mąż.
- A ty byś
zostawił? Powiedziałam rozbawiona, widząc zawiedzioną minę Zbyszka. Kto
pierwszy ten lepszy – dodałam. Ale zajrzyjmy do tej skrzyni, zwróciłam się do
rodzinki.
W drewnianej
skrzyni nie znaleźliśmy skarbu, jak kiedyś w kamiennej ławie. W środku, było
kilka drewnianych figurek. Jedne wykończone, inne częściowo obrobione, ale
wszystkie przedstawiały ludzkie postaci. Jedna z nich zwróciła moja
szczególną uwagę. W drewnie wyrzeźbiono młodą kobietę. I nie byłoby w tym nic
szczególnego, gdyby nie to, że postać tej dziewczyny była nieco zdeformowana. Z
bijącym sercem, przyjrzałam się bliżej figurce.
- Czy myślicie o
tym samym, co ja? Zapytałam.
- O
matko! Szepnęła Lucyna. To chyba Konstancja? Spójrzcie na ten garb. Ktoś
wykonał tę figurkę na jej podobieństwo – dodała.
Nie mieliśmy
wątpliwości, że postać wyrzeźbiona w drewnie, przedstawiała córkę Antoniny.
- Tylko po co?
odezwała się Agnieszka, która dotąd milczała. To przecież było jej
przekleństwem, kto mógł to zrobić? zapytała
- A ja się
domyślam, kto mógł to wyrzeźbić – powiedziałam.
- To mów! Bo ja
nie mam pojęcia – zagadnęła siostra, obracając w ręku drewnianą figurkę.
- Dziwne, że się
nie domyślacie. Przypomnijcie sobie, kto był ojcem Konstancji. Widzę, że nadal
nic nie rozumiecie. To ja wam to zaraz wyjaśnię, tylko wyjdźmy na zewnątrz, bo
tu strasznie zimno.
Marcin z
Piotrkiem, zabrali skrzynię i po chwili znaleźliśmy się wszyscy w leszczynowym
zagajniku. Drzwi od piwniczki, zostawiliśmy otwarte, na polecenie męża, bo
trzeba było, tam wywietrzyć i osuszyć pomieszczenie z wilgoci.
- He, he,
patrzcie, jak nasza seniorka zgłębia tajemnice z tamtych lat, he, he –
powiedział Zbyszek, próbując opanować śmiech.
Kiedy my
zwiedzaliśmy piwniczkę, moja mama, smacznie sobie spała na leżaku, głośno przy
tym, pochrapując.
- Szwagier, masz
jeszcze jakieś piwko? Zapytała siostra. Zaschło mi w gardle – dodała.
- Oczywiście, że
mam. Piotrek skocz do kuchni. Na dole w lodówce chłodzi się kilka butelek
– powiedział ściszonym głosem mąż, tak by nie zbudzić mamy.
- Mamuś, może
weźmiemy Barusia i pójdziemy na łąki – zaproponował Piotr.
- Idę z wami –
odezwał się Tadeusz. Przyznam szczerze, że mam już dość tych rewelacji z
dawnych lat. Sadzę, że siostrzyczki tylko marzą o tym, żebyśmy teraz
zostawili je w spokoju. Mam rację Lucek? Zapytał, głaskając siostrę po twarzy.
- Czytasz w moich
myślach kochanie – powiedziała Lucyna. Spacer dobrze wam zrobi, nie
zatrzymujemy was – dodała machając ręką, jakby chciała odgonić natrętną muchę.
Po tych słowach,
siostra poszła do domu po bluzę od dresu, bo zaszło słońce i zrobiło się
chłodno, a ja w tym czasie dokładniej przyjrzałam się figurce.
Obracałam ją
kilkakrotnie w rękach, szukając jakiegoś punku zaczepienia. Wyrzeźbiona postać
dziewczyny, wykonana została z niezwykłą precyzją. Wprawdzie czas zrobił swoje
i drzewo rozeschło się z powodu upływu lat, mimo panującej wilgoci w piwnicy,
ale uwydatniony garb został nienaruszony. Byłam prawie całkowicie pewna, że
figurka przedstawiała Konstancję.
- I co o tym
sądzisz – powiedziała Lucyna, wyciągając z kiszeni dresowej bluzy, swoje
nieodzowne w takich przypadkach wahadełko.
- Spójrz –
zwróciłam się do siostry. Widzisz ten charakterystyczny znak, o tu w tym
miejscu? Zapytałam. Gdzieś już widziałam coś takiego? Wiem! Krzyknęłam, taki
sam znak widnieje na drewnianym sercu, no wiesz, tym co wisi w salonie. To
prezent wykonany dla Antoniny przez tego żołnierza. To niesamowite! Poczekajcie
tu dziewczyny, zaraz wracam! To dopiero odkrycie! Krzyknęłam i potykając się na
schodach wpadłam do salonu.
Zdjęłam ze ściany
płaskorzeźbę i uważnie przyjrzałam się znakowi na jej tylnej części. To nie był
jakiś szczególny znak, raczej wyglądało na to, że są to inicjały rzeźbiarza,
który wykonał to serce.
*MJ -
- MJ
– co to może znaczyć? Pomyślałam. Zaraz... Zaraz.... przecież to M,
może oznaczać początek imienia. No tak, zgadza się, przecież ten chłopak miał
na imię Marcel, a J to zapewne pierwsza litera jego nazwiska. Tak,
tak.... on tym imieniem podpisywał się w listach do Antoniny. Z tym odkryciem
wróciłam do siostry i Asi, które podczas mojej nieobecności, przeglądały
pozostałe figurki.
- Lucyna - to nie
znak, tylko inicjały – powiedziałam. Sama zobacz.
Podstawiłam
siostrze rzeźbę prosto pod nos.
- No..... myślę,
że masz rację. Ale na tej figurce, jest KJ.
- To wszystko
wyjaśnia – wtrąciła się Asia. Konstancja J, czyli córka twojej hrabianki.
Wyrzeźbiła pierwszą literę swojego imienia, a J to skrót
nazwiska ojca.
- Ale ja jaszcze
coś innego odkryłam – powiedziała Lucyna, tajemniczym głosem. Spójrz. Ta
figurka przedstawiająca kobietę, ma to charakterystyczne uwypuklenie na
plecach, a te pozostałe nie mają. Wygląda na to, że ta biedna dziewczyna nie
mogła do końca pogodzić się ze swoim kalectwem, o czym świadczą jej pozostałe
rzeźby. Jeżeli to jej rzeźby, bo jasności nie mamy. I jeszcze jedno co
zauważyłam. Wśród tych kobiecych postaci, jest jedna przedstawiająca mężczyznę,
aż ciarki przechodzą mi po plecach.
- Z jakiego
powodu? Zapytałam, zaskoczona odkryciem siostry. Z jakiego powodu przechodzą
cię ciarki.
- Zobacz, ten
mężczyzna jest bez twarzy.
- Może nie dokończyła
tej rzeźby z jakiegoś powodu, próbowałam znaleźć jakieś rozsądne wytłumaczenie.
- Nie wydaje mi
się – odparła siostra, odkładając figurkę do skrzyni. Wszystko jest raczej
dopracowane, więc.... tylko jedno mi przychodzi na myśl. Po prostu Konstancja
nigdy nie widziała ojca, dlatego ta figurka pozbawiona jest twarzy. A już tak
na marginesie – dodała siostra, nad wszystkimi figurkami wahadełko szaleje, a
stoi jedynie nad tą z garbem. To ciekawe, prawda?
- Masz rację - to
dziwne – powiedziałam. No dosyć tego, młodzi wracają, chodźmy do domu.
Wróciłyśmy do
salonu w którym, mama z moim mężem prowadzili dosyć ożywioną dyskusję. Wolałam
nie wiedzieć na jaki temat rozmawiają. Znając mojego męża, który bez względu na
wszystko, zawsze miał rację, musiałam przerwać tę konwersację. Ile razy
spotkali się z mamą, zawsze były kwasy. Zbyszek atakował moją mamuśkę, a ona
nie była mu dłużna.
- A co tobie
stało się w rękę? Zapytałam, widząc bandaż na dłoni.
- Skaleczyłem
się.
- Skaleczyłeś
się? Kiedy? Zapytałam zdziwiona.
- Jak otwierałem
te cholerne drzwi od piwniczki – odpowiedział. Wbiłem sobie w rękę ten metalowy
trzpień – wyjaśnił.
- Nic nie
mówiłeś. A odkaziłeś dokładnie ranę? Bo to wszystko było zardzewiałe -
powiedziałam
- Tak, odkaziłem.
Daj już spokój, dobrze.
- Ja jednak
chciałabym zobaczyć tę ranę – zwróciłam się do męża i nie zwracając uwagi na
jego gadanie, odwinęłam bandaż.
- To bardzo
głęboka rana – stwierdziłam z przerażeniem. Musimy jechać na pogotowie.
Oczywiście mój
małżonek nie chciał słyszeć o jakimś pogotowiu. Uparł się, że to nie pierwsze
jego skaleczenie i oświadczył wszystkim obecnym, że jak zwykle zdziwiam. Mama
widząc jego upór, zaparzyła szałwię i zrobiła okład.
Ale najgorsze
dopiero miało nastąpić. Zbyszek obudził mnie w nocy. Miał dreszcze. Kiedy
zmierzyłam mu temperaturę, okazało się, że ma prawie 40 stopni. Natychmiast
obudziłam chłopców i pojechaliśmy do miejscowego szpitala.
Na miejscu, zaraz
zajęli się nim lekarze. Dostał zastrzyk przeciw tężcowy i zdecydowano, że musi
zostać na oddziale, bo nadal utrzymywała się wysoka temperatura.
- Proszę wracać
do domu – powiedział lekarz. Jeśli gorączka nie spadnie w ciągu dwóch godzin,
włączymy mężowi antybiotyk – dodał.
W powrotnej
drodze wyrzucałam sobie, że to wszystko przeze mnie. Uparłam się na otwarcie
tej piwnicy, a on był od samego początku przeciwny.
- Mamo - daj
spokój - przecież to nie twoja wina – powiedział Piotr. Stało się i tyle.
Będzie dobrze, jest już pod dobrą opieką – dodał.
W domu,
oprócz mojej mamy nikt nie spał.
- I co z panem
Zbyszkiem?– Zapytała Agnieszka.
- Zostawili go w
szpitalu – odpowiedziałam, usiłując opanować płacz.
- Wanda -
przestań się mazać – wtrąciła Lucyna. Będzie dobrze, a teraz chodźmy spać –
dodała.
Nie zmrużyłam oka
do samego rana. Modliłam się, żeby było tak, jak mówiła siostra.
Poczekałam do
ósmej rano i nie budząc nikogo, pojechałam do szpitala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz