- Dusia - dobrze, że mnie tu zabrałaś. Dzięki
tobie, powoli dochodzę do siebie. Przemyślałam pewne sprawy i podjęłam decyzję.
Koniec mazania się i rozpamiętywania tego, co już się stało. Zamykam ten rozdział życia na zawsze i mimo
wszystko, życzę mu powodzenia. W końcu, kiedyś bardzo się kochaliśmy –
powiedziała przyjaciółka.
Podeszłam do niej
i mocno do siebie przytuliłam. Stałyśmy tak przez chwilę w milczeniu.
- Ej!! Co ty płaczesz? Zawołała Asia.
Myślałam, że się ucieszysz.
- No przestań, ja ze szczęścia beczę, hi, hi.
To dobra decyzja przyjaciółko. Wracaj na ziemię, bo mamy dużo do zrobienia w
naszym babskim gronie. Antonina bardzo liczy na nas i miałam ci tego nie mówić,
ale skoro zaczynasz na nowo swoje życie, to musisz o tym wiedzieć. To nie był
sen Asia, ona ci się ukazała, tak jak mnie. Do tej pory myślałam, że tylko ja
ją widzę, ale teraz jestem przekonana, że i ciebie wyróżniła.
- Tak myślisz? Zapytała. Miałam wrażenie, że
to był sen. Ale jeśli ty ją też widziałaś z flakonikiem perfum w ręku, to
oznacza, że masz rację.
Powiem szczerze,
że ulżyło mi, bo miałam do tej pory mieszane uczucia, co do moich wizji.
Obiad miał być za
godzinę, więc koleżanka postanowiła wybrać się na rowerową wycieczkę do lasu.
Pewnie chciała pobyć trochę sama. Kiedy odjechała, ja usiadłam w leszczynowym
zagajniku i przeniosłam się w czasie.
Po śmierci Konstancji, dwór opustoszał.
Antonina pożegnała służbę, została jej tylko Maria i Klemens. Przez długi czas
prawie nie opuszczała salonu. Maria załamywała ręce, nad swoją panią, która
odmawiała przyjmowania posiłków.
- Tak nie może
być – zwróciła się do Antoniny, zabierając tacę z nienaruszonym śniadaniem. A
może pani ma ochotę na coś specjalnego? To przygotuję – zapytała.
Antonina
spojrzała na służącą martwym wzrokiem. Na jej twarzy widać było wielkie
cierpienie. W ręce trzymała medalion ze zdjęciem swojej malutkiej córeczki.
- Powiedz mi
Mario, dlaczego los mnie tak skrzywdził? Zapytała. Ona była taka młoda, tyle w
życiu wycierpiała i kiedy los się do niej w końcu uśmiechnął, musiała odejść.
To takie niesprawiedliwe.
- Jaśnie pani –
odezwała się Maria. Tak widocznie było jej pisane, nic na to nie mogłyśmy
poradzić. Ale życie toczy się dalej. Nasza Konstancja patrzy teraz z góry i
martwi się, widząc jak pani cierpi. Dziś na dworze świeci piękne słońce, może
zaparzę dobrą herbatę i podam w leszczynowym zagajniku, co pani na to?
Zapytała.
- Dobrze Mario,
zaraz tam przyjdę.
Służąca zaniosła
do zagajnika dzbanek z herbatą i świeżo
upieczone ciasto. Miała nadzieję, że na
powietrzu jej pani odzyska apetyt. Razem z Klemensem obserwowali przez
okno Antoninę, która siedziała nieruchomo, otulona ciepłym szale mimo, że w tym
dniu było wyjątkowo ciepło.
Kiedy stangret
pojawił się na werandzie, przywołała go do siebie.
- Klemensie -
zaprzęgaj konie, zawieziesz mnie na cmentarz – powiedziała dopijając herbatę.
- Dobrze jaśnie
pani –zaraz się tym zajmę – odpowiedział.
Antonina kazała
Marii zerwać kwiaty w ogrodzie i zrobić piękny bukiet dla Konstancji. Kiedy
powóz był już gotowy do wyjazdu, z wielkim trudem wsiadła do niego i odjechała.
To może i my z
Asią, wybierzemy się dziś na ich grób? – Pomyślałam. Wybiorę najpiękniejsze
kwiaty z mojego ogrodu i zawieziemy je na cmentarz.
Przyjaciółce
spodobał się bardzo mój pomysł, więc zaraz po obiedzie wsiadłyśmy na rowery i
pojechałyśmy na cmentarz.
Asia stanęła nad
grobem szlachcianek.
- To bardzo
wzruszające – wyszeptała, usuwając suche liście z płyty. To tu spoczywają te
biedne kobiety – powiedziała łamiącym się głosem. Myślałaś może Dusiu, o
naprawie tego grobowca? Zapytała.
- Tak oczywiście,
że myślę o tym, lecz nie jest to takie proste – odpowiedziałam. To zabytek,
więc musze mieć odpowiednie zezwolenie na naprawę. Ale już złożyłam odpowiednie
dokumenty i pisma w tej sprawie do konserwatora zabytków. Czekam na odpowiedź –
wyjaśniłam.
- To dobrze, bo
czas zrobił swoje i grób się rozpada, a my nie możemy na to pozwolić.
Ułożyłyśmy kwiaty
w kamionkowym wazonie i stałyśmy jeszcze chwilę nad grobem, w całkowitym
milczeniu.
Minął tydzień,
jak gościłam u siebie Asię. Przyjaciółka postanowiła wrócić do domu.
- Wszędzie
dobrze, ale najlepiej u siebie – powiedziała pąkując swoje rzeczy.
- Wiesz Asiu, że
możesz tu zostać tak długo jak będziesz chciała – zwróciłam się do przyjaciółki.
- To bardzo miłe
z twojej strony – odpowiedziała, ale nadszedł czas na uporządkowanie swoich
osobistych spraw, a muszę to zrobić sama, bo tylko wtedy osiągnę spokój –
dodała.
Zawieźliśmy Asię
do Krakowa i postanowiliśmy z mężem zostać w mieście na noc. Miałam do zabrania
z mieszkania jeszcze kilka osobistych rzeczy.
Rano tuż po
śniadaniu, wyruszyliśmy w powrotną drogę. Kiedy zbliżaliśmy się do celu, Bary był bardzo niespokojny. Kręcił się na siedzeniu,
dyszał i drapał łapami po szybie samochodu.
- Co się piesku
dzieje? Powiedziałam głaskając mojego pupila.
Podjechaliśmy na posesję i kiedy mąż zatrzymał
samochód, zaniepokojona wysiadłam pierwsza. Pies wyskoczył i z głośnym
szczekaniem pobiegł w stronę domu
- Nie zamknąłeś
bramy? Zwróciłam się do męża.
- Zamknąłem.....
odpowiedział.
Poczułam dziwny
niepokój. Zamek w bramie został wyłamany. Podbiegłam do werandy, która była
otwarta. Z bijącym sercem weszliśmy do środka.
Na widok tego co
ujrzałam zrobiło mi się słabo. W środku panował straszny bałagan. Wszystko było
porozrzucane. Na podłodze leżały ubrania, szuflady w kredensie pootwierane.
Spojrzałam na kufer, był pusty.
- Boże! Zawołałam
przerażona - mieliśmy włamanie!
Mąż pobiegł na górę sprawdzić czy coś jeszcze
zginęło.
- Tam też byli -
powiedział, lepiej żebyś tego nie widziała. Dzwonię na Policję - powiedział.
Poradziłam
mężowi, żeby wstrzymał się z tym telefonem, bo przecież Grażyna pracuje w
Policji i w pierwszej kolejności trzeba ją zawiadomić.
Moja znajoma
była poruszona tą wiadomością. Wyrzucała
sobie, że czuje się winna tego co się stało, miała przecież doglądać mojego
domu.
- Nie
przypuszczałam, że zostaniecie w Krakowie na noc. Myślałam, że wrócicie zaraz w
tym samym dniu - powiedziała zdenerwowana. Czy coś zginęło? Zapytała.
- Zabrali całą
biżuterię - powiedziałam ze łzami w oczach.
- Boże! Nic nie
ruszajcie! Zaraz tam do was przyjedziemy!
Wyszliśmy z mężem
na zewnątrz. Ja płakałam a Zbyszek palił papierosa za papierosem. Po godzinie
samochód policyjny podjechał na nasza posesję.
Złapałam Barego, który na widok policyjnego psa dostał dosłownie szału.
Dwóch funkcjonariuszy weszło do domu, a Grażyna dołączyła do nas.
- Gdybym tylko
mogła to przewidzieć - powiedziała próbując mnie uspokoić. W czasie kiedy byłam
w Warszawie, było w tym rejonie kilka włamań do prywatnych domów.
- Ale skąd
wiedzieli? Zapytałam.
- Myślę, że nie
wiedzieli. Weszli tu po prostu, na tak zwanego czuja - wyjaśniła.
Po dwóch
godzinach wyszedł do nas młody policjant zaopatrzony w notes.
- Czy może pani
powiedzieć co zginęło! Zapytał.
- Tak dokładnie
to nie wiem - opuściliśmy dom, żeby nie zatrzeć śladów- powiedziałam, ale jedno
co mogę stwierdzić już teraz, to zginęła wartościowa biżuteria.
- Była
ubezpieczona? Policjant spojrzał na mnie i zanotował coś w swoim notesie.
- Tak była
ubezpieczona - odpowiedziałam, mam tu zdjęcia. Czy chce pan je zobaczyć.
- Oczywiście
wszystko co może nam pomóc w tej sprawie jest bardzo ważne. Ale myślę, że
postąpiła pani bardzo nierozsądnie. Jak można było trzymać takie drogie rzeczy
bez zabezpieczenia, może się pani pożegnać z odszkodowaniem.
- Marek!
Przestań! Wtrąciła się do rozmowy Grażyna. Możesz sobie darować swoje osobiste
uwagi? Nie twoja sprawa, więc zajmij się dochodzeniem - okey?
Młody policjant
wyraźnie się zmieszał słysząc słowa mojej znajomej. Na jego twarzy pojawił się
lekki rumieniec. Podrapał się trzymanym w ręce długopisem po ogolonej głowie i
powiedział.
- Przepraszam
panią, ale takie mamy procedury. Oczywiście to nie moja sprawa. Ja tylko
tak.... zupełnie osobiście.
- Nie ma o czym
mówić. Sama wiem, że zawaliłam ale ta biżuteria miała być odebrana jeszcze w
tym miesiącu, dlatego nie pomyślałam – wyjaśniłam.
Całe
przesłuchanie trwało jeszcze dwie godziny. Musiałam opowiedzieć wszystko po
kolei jak to się stało, że zostałam właścicielką skarbu, komu o tym
powiedziałam i tak dalej.
Policjanci
zakończyli swoje zadanie i odjechali. Grażyna została jeszcze na chwilę.
- Nic się nie
martw - powiedziała głaszcząc mnie po ramieniu - znajdziemy ich. Mamy kilku
swoich informatorów. Jak tylko ktoś będzie próbował coś sprzedać, to zaraz się
o tym się dowiemy.
- Tak, ale jest
też możliwość, że spróbują to przetopić wtedy nikt już mi nie pomoże!
- Nie wydaje mi
się, cena złomu jest bardzo niska i myślę, że połakomią się na sprzedaż
oryginałów – powiedziała Grażyna. Bądź dobrej myśli - znajdziemy ich.
Pożegnałam moją
znajomą i wróciłam do domu. Tak naprawdę to nie wiedziałam od czego zacząć.
Zbyszek już zdążył uprzątnąć największy bałagan, a ja usiadłam na sofie całkiem
zrezygnowana. Ile razy spojrzałam na pusty kuferek, tyle razy płakałam.
Musiałam zadzwonić do Karola, bo dostałam przecież zaliczkę, którą muszę oddać.
Ale znajomy
Lucyny nie panikował. Uspokoił mnie, że szybko trafimy na złodziei.
- Pani Wando
- powiedział. Jeśli będą próbowali
upłynnić to w Krakowie, to po nich. Mam rozległe znajomości, żadna konkretna
transakcja nie pozostanie bez echa. Spokojnie! Proszę zatrzymać zaliczkę - moja
w tym głowa, żeby odzyskać to co do mnie w części już należy. Ufam znajomym
pani przyjaciółki, ale więcej ufam sobie - bez urazy.
Po tych
optymistycznych słowach nic nam nie pozostało jak położyć się spać.
W nocy przyśniła
mi się Antonina, była bardzo wzburzona, chodziła nerwowo po salonie. Ja też tam
byłam, siedziałam na otomanie i płakałam. W pewnym momencie podeszła do mnie,
położyła swoją dłoń na moim ramieniu mówiąc.
-To nie twoja
wina, nie martw się! Wszystko niebawem
zostanie wyjaśnione, już ja się o to postaram.
Rano obudziłam
się z dobrym nastawieniem i byłam prawie przekonana, że wszystko pomyślnie się
zakończy.
Mijały tygodnie,
a ja nadal nie miałam żadnych wiadomości
na temat skradzionej biżuterii. Aż któregoś dnia zadzwonił telefon.
To był Karol.
- Mam już pewien
ślad - powiedział. W jednym z zaprzyjaźnionych sklepów z biżuterią zjawił się
młody człowiek. Zostawił w komis naszyjnik z pereł - nasz naszyjnik pani Wando.
- Hi, hi -
zaśmiałam się nerwowo - dobrze mu tak! Perły przynoszą nieszczęście. Mam
nadzieję panie Karolu, że to dobry ślad.
- Myślę, że tak.
Zawiadomiłem już Policję, mają okazję się wykazać - powiedział. Teraz to tylko
kwestia czasu, musimy uzbroić się w cierpliwość.
Pozostało mi
tylko czekać, dlatego wróciłam do pisania mojej książki. Przyznam, że kiedy
piszę to zapominam o całym świecie. Nawet nie jestem w stanie wyliczyć
spalonych obiadów. Pisząc zamykam się w świecie moich bohaterów i nic mi w tym
nie jest w stanie przeszkodzić. Tylko Lucyna to potrafi zrozumieć. Moja siostra
mówi, że jak jest wena to wszystko inne nie ma znaczenia.
W tygodniu
przyjechali robotnicy, więc o pisaniu książki nie było już mowy. Huk, kurz i
głośne rozmowy nie sprzyjały mojej wenie. Przez kilka dni miałam Sajgon w domu. Gotowałam pracownikom, robiłam
hektolitry kaw i marzyłam, żeby ten koszmar wreszcie się skończył. W końcu
nastąpiła ta upragniona chwila. Zbyszek odebrał robotę i wypłacił robotników.
Odetchnęliśmy z ulgą, a do domu wróciła cisza. Błogie ciepełko zrekompensowało
nam przebyte trudy z remontem zabytkowych pieców.
Listopad jest
miesiącem którego nie lubię, po pierwsze że jest to smutne święto, a po drugie,
że ciągle pada deszcz. Ale mieszkając w moim cieplutkim, przytulnym dworku
miałam w końcu czas na pisanie. Jednak w tym deszczowym miesiącu, dostałam
pomyślną wiadomość od Karola. Okazało się że po nitce do kłębka policja dotarła
do włamywaczy. Karol odzyskał to co do niego należało i wypłacił mi resztę
należności. Na całe szczęście złodzieje okazali się amatorami, dlatego tak
szybko dali się złapać. Kuferek świecił pustką, a moje konto powiększyło się o
dodatkowe pieniądze.
Nareszcie
nadeszła zima, nasz dworek otulony puszystym śniegiem wyglądał przepięknie.
Były też te złe strony mieszkania na wsi. W mieście nic nas nie obchodziło.
Zasypane chodniki i ulice sprzątali dozorcy, a tu musiał to zrobić Zbyszek,
który nie zawsze był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Postanowiliśmy
zorganizować Sylwestra na wsi. Zaprosiłam rodzinkę na przywitanie Nowego Roku w
naszej posiadłości. Wigilię jak zwykle mieliśmy spędzić u mamy, bo tylko ona
potrafi stworzyć wspaniałą atmosferę tego dnia.
Mój mąż ozdobił
kilka jodełek rosnących przed domem w kolorowe światełka. Było naprawdę pięknie
i świątecznie. Miałam jednak obawy, opuszczając dom w dniu Wigilii Bożego
Narodzenia. Po ostatnich przeżyciach związanych z włamaniem czułam pewien
niepokój. Postanowiliśmy, że na straży naszego dobytku zostanie ochroniarz
Bary, który na każdy przejeżdżający samochód obok naszego dworku, robi
niesamowity ruch. Na odchodne dostał kilka wskazówek, które cierpliwie
wysłuchał przekrzywiając śmiesznie głowę.
Wigilijny wieczór
jak co roku był uroczysty. Choinka, prezenty i wspaniałe potrawy wpędziły nas w
dobry nastrój. Przy stole omawialiśmy pożegnanie Nowego Roku. Ja jako gospodyni
ustaliłam menu. Każdy miał coś przygotować, tylko nasza seniorka została
zwolniona z przygotowań, ona miała być gościem.
Pierwszy raz od
wielu lat mieliśmy prawdziwą pachnącą lasem choinkę, wysoką aż po sam sufit. W
tym dniu od rana zajęłam się przygotowaniami do Sylwestra. Kupiliśmy z mężem
mnóstwo kolorowych baloników i serpentyn. Wiekowy salon powoli zmieniał się w
salę balową. Z kuchni dochodziły zapachy przygotowanych przeze mnie potraw, a w
lodówce mroził się szampan. Teraz tylko pozostało czekać na zaproszonych gości.
Zaprosiłam także Asię i Grażynę z mężem, która obiecała, że przyjadą o godzinie
dwudziestej, bo chcą jeszcze odwiedzić swoich znajomych z życzeniami.
Kiedy
siedzieliśmy z mężem na sofie, Bary oznajmił swoim głośnym szczekaniem, że ktoś
zajechał pod nasz dom. Spojrzałam przez okno i zobaczyłam pana Motykę, który
właśnie wysiadał z samochodu z kuzynką Grażyny.
- Witam panie
Robercie - powiedziałam otwierając bramę
- Dzień dobry
pani Wando. Przedstawiam pani moją dziewczynę - powiedział patrząc z
uwielbieniem na drobną szatynkę.
Młoda kobieta
podeszła do mnie i podając mi swoją dłoń - powiedziała.
- Miło mi panią
poznać jestem kuzynką Grażynki. Magda Sołecka - dodała
- Wanda Sewioł -
powiedziałam ściskając jej drobną dłoń – zapraszam do środka.
- Mężu! Mamy
gości, zawołałam otrzepując buty ze śniegu.
Pan Robert
wyciągnął z reklamówki francuskiego szampana i postawił na stole w salonie -
mówiąc.
- Chcieliśmy
złożyć państwu serdeczne życzenia na nadchodzący Nowy Rok. To dzięki pani, i tu zwrócił się w
moją stronę, znalazłem swoje miejsce na
ziemi, a także kobietę mojego życia. Po tych słowach ujął dłoń Magdy i
złożył na niej szarmancki pocałunek.
Zrobiło mi się
głupio. Wskazując mu miejsce na budowę pensjonatu, miałam zupełnie inne
zamiary. Teraz już wiem jak można mylnie ocenić człowieka. Na szczęście los
okazał się łaskawy i wszystko dobrze się skończyło.
Robert opowiadał
o pracach związanych z budową pensjonatu
i wszystko to co było do zrobienia na zewnątrz, zostało wykonane przed zimą.
- Pani Wando mam
żal, że ani razu nie była pani zobaczyć jak powstaje moje królestwo odnowy
biologicznej. Magdusia okazała się wspaniałym architektem. To według jej planu
powstaje ta oaza spokoju powiedział.
- No.... no,
Grażyna nic nie mówiła, że ma pani takie zdolności- powiedziałam.
- Robert jak
zwykle przesadza. Skończyłam studia plastyczne i tyle, ale jak państwo widzicie
nie szczególnie przydało się to do mojej obecnej pracy w Gminie - powiedziała z
uśmiechem na twarzy.
Sącząc
schłodzonego szampana, słuchaliśmy Roberta który z wielkim zaangażowaniem
opowiadał nam o swoich planach na przyszłość.
Na pożegnanie
obiecaliśmy z mężem, że odwiedzimy go w najbliższym czasie.
- Popatrz -
zwróciłam się do Zbyszka, jak to można się pomylić oceniając człowieka po jego
wyglądzie - powiedziałam zamykając za naszymi gośćmi bramę. I tu sprawdza się
powiedzenie mojej koleżanki. Opakowanie nie zawsze świadczy o zawartości.
Zbliżał się
wieczór. Powoli nasi goście zaczęli się zjeżdżać. W domu zrobiło się głośno a
dziewczyny moich synów okupowały łazienkę. Na szczęście zdążyłam się ubrać przed ich przyjazdem, bo teraz nie
miałabym najmniejszych szans.
Lucyna
przyjechała z Tadziem i mamą. Nasza rodzicielka przyćmiła swoim wyglądem
wszystkie kobiety. Jak zwykle wyglądała pięknie jak na jej lata.
Trzeba przyznać
że mimo jej osiemdziesięciu pięciu lat, jest nadal bardzo atrakcyjną kobietą.
Jednak miała jedną wadę, jak zwykle marudziła ale już zdążyliśmy się do tego
przyzwyczaić.
Marcin przywiózł
ze sobą odtwarzacz i puścił muzykę. Siedzieliśmy przy stole a nogi same rwały
się do tańca. Jako gospodarze, pierwszym tańcem rozpoczęliśmy bal sylwestrowy.
Tylko Bary nie był szczególnie zadowolony, głośna muzyka zmusiła go do
opuszczenia salonu. Z podkulonym ogonem pobiegł na piętro, zaszywając się w
moim pokoju.
Grażyna wraz z
mężem zjawiła się punktualnie o dwudziestej. Patrzyłam z przyjemnością na
tańczące pary. Nasi synowie w związku ze zbliżającym się ślubem zapisali się na
kurs tańca bo teraz taka moda. My z mężem podrygiwaliśmy w starym stylu i
myślę, że nam też przydałoby się parę lekcji.
Krzysiek okazał
się naprawdę dobrym tancerzem. Nie powiedział ani słowa kiedy deptałam mu po
stopach, jednak widziałam w jego oczach cierpienie jakie niestety zadawałam mu
z każdym krokiem.
Zbliżała się
godzina dwunasta, wskazówki na antycznym zegarze w salonie, leniwie przesuwały
się w kierunku godziny zero. Panowie przygotowali butelki z szampanem i petardy
które mięliśmy odpalić na zewnątrz.
Na szczęście
przestał padać śnieg, noc była wyjątkowo jasna, na niebie świeciły gwiazdy. To
była cudowna sylwestrowa noc.
Wybiła dwunasta,
strzelały korki od szampana, złożyliśmy sobie wszyscy życzenia pomyślnego
Nowego Roku i wyszliśmy na zewnątrz. Panowie odpalali petardy, było na co
popatrzeć. W mieście nie da się zorganizować takiego pokazu sztucznych ogni,
dlatego pomyślałam sobie w tym momencie o Antoninie i Konstancji, to dzięki tym
kobietom mogę się tym wszystkim cieszyć. Kiedy wystrzeliła ostatnia petarda,
wróciliśmy z mężem do domu. Musiałam przygotować coś na ciepło, bo przyznam że
trochę zmarzliśmy. Oczywiście młodzi zostali na zewnątrz. Patrzyłam przez okno
w kuchni jak próbują ulepić ze śniegu bałwana, ale nic im z tego nie wyszło, ze
względu na siarczysty mróz Zajrzałam jeszcze do salonu. Świece prawie się
dopalały więc wymieniłam na nowe i w tym momencie poczułam znajomy zapach, to
były fiołki. Usiadłam na sofie i przetarłam oczy, obok mnie siedziała Antonina
i Konstancja.
- Jak widzisz
Wando, dotrzymałam danego ci słowa. Ostatni raz nas widzisz – powiedziała
Antonina.
Konstancja wstała
z fotela i podeszła do mnie. Poczułam chłód i dostałam dziwnych dreszczy, po
prostu trzęsłam się jak galareta. Dziewczyna zdjęła z siebie delikatny wełniany
szal i okryła moje plecy.
- Cieplej? -
Zapytała nachylając się nade mną. Dzięki tobie jesteśmy z mamą bardzo
szczęśliwe, o takim domu zawsze marzyłyśmy. Jednak to były inne czasy, dałabym
wszystko, żeby teraz być tu z wami- powiedziała ocierając łzy. Bądź szczęśliwa.
Po tych słowach
obie kobiety, skierowały swoje kroki w stronę drzwi. Zostałam w salonie sama,
sprawdziłam ręką czy nadal mam na sobie szal. Nie miałam, ale było mi wyjątkowo
ciepło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz