W życiu spotykają nas nie tylko miłe niespodzianki.
Czy dowiem się kiedyś, co było w pamiętniku Konstancji?
Zapraszam na kolejny fragment
Po
obiedzie, postanowiłam poświęcić swój czas na sprawy związane z ślubem synów.
Zbyszek miał odebrać od krawcowej moją kreację. Został mi tylko jeszcze
stosowny kapelusz i buty, ale miałam jeszcze prawie miesiąc, więc zdążę się z
tym uporać.
Właśnie przestało padać i pokazało się słońce. Ponieważ Lucyna
nie schodziła na dół - pewnie usnęła, wyszłam z Barym do ogrodu.
Z przyjemnością patrzyłam na moje kwiaty i krzewy. Nigdy nie
przypuszczałam, że na starość stanę się ogrodniczką. Kiedyś praca w ziemi wcale mnie nie interesowała, ale teraz
aż się palę do roboty. Denerwowało mnie tylko to zadaszenie, bo psuło wystrój
mojego pięknego, zaczarowanego ogrodu.
Ale zaraz po weselu wszystko zlikwidujemy i będzie tak jak
dawniej. Jednak mimo
pięknych kolorowych rabatek, fontanna była moim oczkiem w głowie. Czerwone
róże, fantazyjnie oplotły dziewczynkę z konewką. Zielone liście krzewu, owinęły
się wkoło kapelusika, który trzyma Rozalka
– czyli dziewczynka z fontanny. Takie imię dała jej Lucyna.
Tak się rozmarzyłam, że zupełnie zapomniałam o obiedzie.
Pobiegłam do kuchni i dosłownie w ostatniej chwili, uratowałam ziemniaki.
Wygotowała się prawie cała woda.
- Co tu tak śmierdzi – usłyszałam za plecami głos mojej siostry.
- A... wyszłam na chwilkę do ogrodu i masz babo placek. O mało
nie spaliłam ziemniaków – wyjaśniłam.
- Może nie spaliłaś, ale będą słone – powiedziała Lucyna,
nabijając na widelec mały ziemniaczek.
- I co? Słone? – zapytałam.
- Ałaaa!! Sparzyłam sobie język – zawołała siostra, machając
rękami.
- A mówiłam ci już nie jeden raz, że nie znoszę pomagierów w
kuchni. Masz nauczkę na przyszłość - nie wtrącać się w moje gotowanie, hi, hi.
- Dobra, to co planujesz po obiedzie? Zapytała Lucyna.
- Powinnam trochę oplewić ogródek i podpiąć róże przy fontannie,
bo puściły się samopas. Pomożesz?
- E..... Coś ty siora, ja mam chory kręgosłup i nie dla mnie
robota w ogrodzie.
- Tak myślałam, że się wywiniesz. I kto tu jest hrabianką? Na
pewno nie ja. No dobra, niech ci będzie. Potem sprawdzę listę naszych gości,
czy do wszystkich wysłaliśmy zaproszenia – dodałam.
Wiedziałam, że Lucyna ma problem z kręgosłupem, a ostatnio coraz
częściej narzekała na lewy bark. Ale wygnać ją do lekarza, to tak jak zmusić
ślimaka, by wyszedł ze swojej muszli. Nie znosiła doktorów, a właściwie kolejek do nich.
- To ja zabiorę Barego na spacer – powiedziała siostra.
Pójdziemy na łąkę pozbierać polne kwiaty. Co ty na to?
- Dobrze, możecie iść – odparłam.
Miałam chwilę czasu, więc usiadłam w salonie na wygodnej sofie i
postanowiłam zajrzeć do pamiętnika. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po
otwarciu przypadkowej strony, zastałam pustą wyblakłą kartkę. Z przerażeniem
sprawdziłam pozostałe. Niestety potwierdziły się moje obawy. Wszystko co było
tam napisane, po prostu znikło. Dlaczego
tak się stało? Co wpłynęło na to, że zapiski Konstancji w jakiś dziwny sposób wyparowały.
Ogarnęła mnie złość, że nie wpadłam na pomysł zrobienia kopii , lub
sfotografowania tekstu w chwili gdy zauważyłam, że coś się dzieje
niepokojącego. Byłam bezradna.
Przybliżałam i oddalałam strony pamiętnika, patrzyłam przez
szkło powiększające, jednak bezskutecznie. Pozostała tylko stara skórzana
oprawa i puste pożółkłe kartki.
Poczułam dziwny dreszcz na ciele na myśl o tym, że właśnie z
jakiegoś powodu straciłam możliwość rozwikłania kolejnej wiadomości z tamtych
lat. To było straszne. Odłożyłam pamiętnik na stół i jak mała dziewczynka, zwyczajnie się
rozpłakałam.
Włączyłam komputer i postanowiłam sprawdzić na Internecie,
wszystko związane z zanikającym pismem. Taką wiadomość odczytałam.
Atrament
sympatyczny to substancja bezbarwna w momencie pisania lub tracąca barwę w
szybkim czasie.
Atrament nakłada się na
powierzchnię za pomocą pędzla, stempla, pióra wiecznego, wykałaczki lub palca
zamoczonego bezpośrednio w cieczy. Powinien być niewidoczny po wyschnięciu.
Czyli coś innego spowodowało zniszczenie tekstu, ale co?
Zniecierpliwiona wypatrywałam Lucynę, jednak nadal nie wracała.
Zrezygnowana wróciłam do salonu i spojrzałam na bezużyteczne
znalezisko.
Nagle dostałam dziwnego olśnienia.
Skoro Konstancja ukryła swoje zapiski, to miała w tym jakiś cel.
Może nie chciała, by ktokolwiek to czytał. Jakie sekrety ze swojego życia tam
spisała?
To co się wydarzyło było sygnałem stamtąd, że pamiętnik nie
powinien trafić w obce ręce, a skoro już trafił, to stał się nieczytelny.
Nasza ingerencja w życie tej dziewczyny skończyła się porażką i
należy się z tym definitywnie pogodzić. Jednak żal i niedosyt mimo wszystko
zostanie.
- Patrz Wanda, jaki mam dla ciebie piękny bukiet – usłyszałam
głos Lucyny na werandzie. Co jest? Ducha zobaczyłaś? Boś blada jak papier –
powiedziała, kładąc kwiaty na stole.
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Gestem dłoni wskazałam jej
pamiętnik.
- O co chodzi? Wyczytałaś coś ciekawego? A miałyśmy razem to
zrobić. Boże!! Tu nic nie ma – dodała szeptem.
Siostra usiadła na fotelu i spojrzała na mnie zakłopotana.
- Jesteśmy winne temu co się stało. Trzeba było przede wszystkim
zrobić zdjęcia każdej strony i nawet miałam się tym zająć po powrocie ze
spaceru. Ale cóż, już jest
na to za późno.
- Też o tym myślałam – powiedziałam. To wielka
nieodpowiedzialność z naszej strony. Miałyśmy w rękach stuletni dokument i jak
widać, nie potrafiłyśmy go odpowiednio zabezpieczyć.
Siedziałyśmy z siostrą w zupełnym milczeniu. Żadna z nas nie
miała nic na swoje wytłumaczenie. Po prostu stało się.
Pierwsza odezwałam się ja.
- Pomyślałam, że jeśli ten pamiętnik został w ten sposób ukryty,
to autorka, czyli córka Antoniny nie chciała by ktokolwiek go znalazł.
Widocznie miała ku temu powody.
- Ale jakie? Zapytała siostra. Co mogło tam być, czego
Konstancja nie chciała wyjawić przypadkowym osobom?
To pytanie pozostało jak na razie bez odpowiedzi.
Obiad zjadłyśmy w zupełnej ciszy. Lucyna tłumacząc się bólem
głowy, poszła do pokoju na górę, a ja udałam się do zagajnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz