Marcin z Piotrkiem po przywitaniu się ze wszystkimi, usiedli w kuchni.
- Co takiego stało się mamo, że tak alarmujesz? Zapytał Marcin.
- Co takiego się stało? - Wasza matka jest w posiadaniu skarbu - powiedziała Lucyna.
- Skarbu? Piotrek aż podniósł się z krzesła.
- To prawda - powiedziałam stawiając kufer na stole. Drżącymi rękami otworzyłam wieko i powoli zaczęłam wyciągać biżuterię na stół.
Lucyna była w swoim żywiole, znała się na kosztownościach. Wiedziałam, że zaraz dowiemy się coś na temat tych cacek z końca XIX wieku.
Pierwszym eksponatem był duży owalny pierścień z opalem, opleciony wianuszkiem błyszczących kamieni umieszczonych, w koronkowej oprawie z białego złota.
- Jaki piękny! Lucyna nałożyła pierścień na palec swojej ręki i podniosła ją do góry. Pokaż dalej - zwróciła się do mnie.
Teraz przyszła kolej na medaliony.
Wypukła część tych wisiorów wykonana była z emalii kobaltowej, oprawionej w srebro i ozdobionej kilkoma sztukami malutkich, prawdopodobnie diamencików. Po otwarciu zobaczyliśmy zdjęcia. Jedno przedstawiało twarz dojrzałej kobiety. Jej oczy wyrażały smutek, ale były naprawdę piękne i tajemnicze. Włosy miała upięte wysoko nad czołem, przetkane drobnymi koralikami i ozdobnymi spinkami. Drugi medalion wykonany tą samą techniką, zawierał zdjęcie małej dziewczynki o pucołowatych policzkach. Drobne loczki wystawały spod koronkowego kapelusika. Dziewczynka ze zdjęcia uśmiechała się, w przeciwieństwie do swojej matki.
To była dla mnie szczególna chwila i przyznam, że moje dotychczasowe wyobrażenia na temat wyglądu właścicielki dworu, niewiele odbiegały od rzeczywistości.
Odłożyłam medaliony na stół i sięgnęłam po kolejny eksponat.
Podałam Lucynie jedną z brosz. Nikt z nas nie mógł wydobyć z siebie głosu. Siedzieliśmy jak zaklęci i słuchaliśmy Lucyny z zapartym tchem.
- Wykonana jest z czarnej emalii i ozdobiona motywem floralnym. To styl sztuki panujący w XIX wieku. Te ornamenty składające się przeważnie z kwiatów, ptaków i motyli, stosowano najczęściej w produkcji biżuterii - wyjaśniła Lucyna.
Przyszła kolej na naszyjnik z małych perełek, ze złotym zapięciem. Był bardzo delikatny. Perełki nawleczono na cienki sznurek. Drugi naszyjnik wykonano prawdopodobnie z białego złota, lub platyny techniką Sutasz.
- Zaraz wyjaśnię - powiedziała Lucyna. Metoda Sutasz oznaczała tak zwany haft sutaszowy. W jedwabne sznureczki, wplatano różnego rodzaju koraliki i kryształki. Słowo soutache pochodzi z francuskiego i oznacza pleciony sznurek.
- Słuchajcie.....zwróciłam się do rodziny - może zrobimy krótką przerwę - co wy na to?
- Szczerze mówiąc to zgłodniałem powiedział Piotrek i wstał aby rozprostować kości.
- To są właśnie chłopy – Lucyna machnęła ręką. Tylko brzuch ich interesuje, zero romantyzmu i szacunku do sztuki – dodała.
- Siostra – mamy czas do wieczora. Emocje trzeba sobie dawkować, a z pełnym brzuchem będzie łatwiej - prawda?
- Poddaję się - co tam masz na ząb?
- To w takim razie ,zapraszam na ruskie pierogi.
Wszyscy byli zgodni, że po moich pierogach zgłębianie tajemnicy z przed stu lat będzie łatwiejsze. Przy obiedzie prowadziliśmy ożywioną dyskusję na temat znaleziska. Byliśmy zgodni co do tego, że skarb należy do właściciela tej posesji, chociaż ja miałam jednak obawy, że nie będzie to takie proste.
- To co? Wracamy do lekcji historii - powiedziałam do rodzinki.
Usiedliśmy ponownie do stołu. Teraz przyszła kolej na bransoletę. Była szeroka, pokryta niebieską emalią, ozdobiona drobnymi kryształkami. Lucyna podniosła ją do góry i przyglądała jej się z uwagą.
- Jeśli myślicie, że to diamenty to muszę was rozczarować. To markazyty, naturalne minerały, i tu ciekawostka. Kamienie te są bardzo wrażliwe na wilgoć. Jeśli nie będą odpowiednio zabezpieczone, potrafią się zamienić w kupę pyłu. Sama nie wiem jak przetrwały tyle lat nienaruszone, ale może to nastąpić teraz, jak ujrzały światło dzienne. Biżuterię z tymi kamieniami nosiły osoby wrażliwe. Słyną z tego, że poprawiają jasność umysłu, zwiększają koncentrację, wzmacniają pamięć, sprzyjają relaksacji i dają odprężenie - Powiedziała Lucyna.
- Czy myślisz, że te błyszczące kryształki rozsypią się zaraz w pył? - zapytałam.
- To całkiem prawdopodobne, ale bądźmy dobrej myśli, że tak nie będzie. Siostra odłożyła bransoletę i wyjęła kilka pierścionków. Każdy z nich wykonany był z cyzelowanego złota, jak wyjaśniła Lucyna.
Jeden z nich miał oczko z różowego korala, wtopionego w kwiaty utworzone z malutkich perełek. Był bardzo delikatny. Drugi pierścień miał podłużne oczko z ametystu, które zajmowało właściwie całą jego powierzchnię. Jak żyję nie widziałam tak dużego ametystu. Reszta mniejszych pierścionków miała turkusowe oczka i malutkie opale.
Sięgnęłam do kufra, przyszedł czas na skórzany zwitek.
- A to co? - zapytała Lucyna.
Ręce trzęsły mi się z przejęcia kiedy rozwijałam rulonik
- To listy pisane przez niejakiego Marcela – powiedziałam i podałam jeden z nich siostrze.
Chłopak pisał do Antoniny, zapewniając ją o swojej miłości. Obiecywał, że jak tylko wojna się skończy, to przyjedzie prosić o jej rękę. W jednym z nich pisze, że został ranny i leży w szpitalu polowym. Był też list przepełniony żalem, że nie ma od niej żadnych wieści.
Nachyliłam się nad kuferkiem, by zobaczyć czy coś tam jeszcze zostało. Na samym jego dnie, leżał papierowy rulonik, związany cienkim rzemykiem zatopionym w laku. Rozerwałam sznurek i rozwinęłam list.
- Posłuchajcie! – Zawołałam. Mamy rozwiązanie naszych obaw co do skarbu.
List napisany był kobiecą ręką, różnił się od listów chłopaka, stylem i charakterem pisma.
Głos mi drżał jak czytałam jego treść.
*******************************************************************************************
5 sierpień 1939 r.
Moje życie dobiega końca. Po śmierci Konstancji, zostałam zupełnie sama. Nie doczekałam się spadkobierców, dlatego piszę do tego kto znajdzie list. W tym domu wraz z córką spędziłam szczęśliwe chwile, był dla nas oazą spokoju, fortem, który chronił naszą prywatność. Moim pragnieniem i ostatnią wolą jest, by to miejsce przetrwało następne pokolenia, aby w tym domu panowała radość, aby słychać było śmiech narodzonych tu dzieci. Ten dom powinien być schronieniem dla szczęśliwych ludzi. Pozostawiam część moich kosztowności, dla tych, co będą tu kiedyś mieszkać. Niech wam służy na wiele lat.
Antonina Bilewska
Zapanowało milczenie. Nikt z obecnych nie odezwał się ani słowem.
Przemówiłam pierwsza. Z trudem próbowałam sklecić jakieś normalne zdanie, lecz wzruszenie i łzy spowodowały, że był to jakiś niezrozumiały bełkot.
- Wanda, spokojnie – Lucyna pogłaskała mnie po ramieniu.
Wzięłam się w garść, wytarłam oczy i powiedziałam.
- Pamiętam jak pierwszy raz przyjechałam tu z agentem nieruchomości. Od razu wiedziałam, że to jest to. Chciał mi pokazać jeszcze inne miejsca, ale ja czułam się tak, jakby jakiś magnes przyciągnął mnie do tego dworu. Kiedy powiedział, że ma jeszcze kilku chętnych na tę posiadłość, zaproponowałam zaliczkę. Resztę już znacie, a szczególnie ty mężu. Przeszłam ciężką drogę, kosztowało mnie to wiele nerwów, ale jak widać moje przeczucia opłaciły się.
- Nie rozumiem, przecież zgodziłem się - powiedział
Zbyszek.
- Tak, to prawda. Po tygodniowych cichych dniach – czyż
nie mam racji?
- Mamuśka daj spokój - co było, to było. Dworek na
początku nie wyglądał dobrze, trudno się więc dziwić tacie i jego reakcji. My z
Piotrkiem też mieliśmy podobne zdanie – powiedział Marcin.
- No dobrze, co dalej? – zapytałam.
- Mam pomysł – wtrąciła Lucyna. Wiesz, że przyjaźnię się
z pewnym kolekcjonerem starej biżuterii. Karol jest znawcą i ma totalnego bzika
na punkcie staroci. Zaraz do niego zadzwonię, co ty na to siostra?
- Jestem za, ale jeszcze nie teraz. Chciałabym się
nacieszyć moim spadkiem. Wrócimy jeszcze do tego tematu – powiedziałam.
- To co? – czas na szampana – powiedział mąż i
wyciągnął z lodówki, schłodzoną butelkę.
Żono - masz jakieś szkło?
Oczywiście, że miałam. Szampanówki dostałam w prezencie
od swoich synów na czterdzieste urodziny. O matko! Kiedy to było? Jeden
stłukłam już w tym samym dniu, ale zostało jeszcze pięć, prawie dla nas.
Mąż precyzyjnie otworzył korek i nalał każdemu po równo.
- Wznoszę toast za naszą spadkobierczynię – powiedział
Zbyszek, podnosząc kieliszek do góry.
W tym dniu czułam się jak gwiazda filmowa. Lucyna robiła
mi zdjęcia, zakładając po kolei wszystkie
kosztowności, a ja zaciekle się broniłam tłumacząc, że nie mam fryzury i
odpowiedniej kreacji.
Siostra śmiejąc się, sprowadziła mnie zaraz na ziemię.
- Wandula, hi, hi, tu nie o ciebie chodzi, tylko o
prezentację tych pięknych wyrobów, a ty służysz tu jaki manekin, hi, hi.
- No dzięki za porównanie – udawałam lekko urażoną.
- Przestań się już boczyć – powiedziała Lucyna, przypinając
mi, do bluzki jedną z brosz. To tylko żart, a ja robię te zdjęcia, żebyś miała
pamiątkę skoro chcesz to sprzedać – dodała.
- No, to jesteśmy bogaci – powiedział mąż.
To fakt. Dzięki Antoninie moje życie nabierało barw.
Miałam już środki finansowe na remont dworku. Nie wiedziałam tak naprawdę, ile
to wszystko jest warte, ale na pewno wystarczy na drobne naprawy.
- Lucyna, wybierz sobie cos dla siebie – zwróciłam się do
siostry.
- No, co ty? Naprawdę?
- Oczywiście. Należy ci się od nas jakiś drobiazg –
powiedziałam.
Lucyna z wypiekami na twarzy, nawinęła na dłoń naszyjnik
z pereł i spojrzała na mnie mówiąc.
- Wiesz jak kocham perły. Czy mogę zatrzymać ten
naszyjnik?
- Jest twój - skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Ale
z tego, co wiem, nie powinno się darować pereł, bo podobno przynoszą
nieszczęście.
- Dzięki siostra – Lucyna rzuciła mi się na szyję i tak
ściskała, aż zabolało. Chyba nie wierzysz w zabobony – powiedziała przesuwając
mleczno, białe koraliki miedzy palcami.
- Dosyć! – krzyknęłam – bo mnie udusisz. Pamiętaj, że cię
ostrzegałam.
- Teraz kolej na was chłopaki. Niech sobie każdy z was
wybierze jakiś pierścionki dla swoich dziewczyn, bo myślę, że już najwyższy
czas na zaręczyny i zalegalizowanie waszych związków – powiedziałam.
Nie trzeba było drugi raz powtarzać. Piotr upatrzył sobie
dla Marzenki pierścionek z turkusem tłumacząc, że będzie pasował do jej oczu. A
Marcin wybrał dla Agnieszki pierścionek z opalem.
Przyznam, że moi synowie maja dobry gust, sama bym tak
wybrała.
Po obdarowaniu całej rodzinki, schowałam resztę
kosztowności do kuferka i zaproponowałam spacer. Ostatnie promienie słońca
zachęcały do wyjścia na zewnątrz.
Bary był bardzo zawiedziony, że nie może nam towarzyszyć
w spacerze, ale jego kontuzja nie pozwala na forsowanie chorej łapy.
Po drodze rozmawialiśmy o spadku. Ja snułam plany, od
czego zaczniemy po spieniężeniu biżuterii. Zdecydowałam, że zaczniemy od
wykończenia pokoi moich synów. Powiedziałam im, żeby rozejrzeli się za meblami,
ale zaznaczyłam, iż mają to być meble zrobione na stary styl, by wnętrze dworu
przypominało nam tamte czasy.
Wieczorem zorganizowaliśmy ognisko. Lucyna pojawiła się
na nim, z perłami na szyi.
- To profanacja sztuki – powiedziałam. Bawełniany
podkoszulek i sztruksowe spodnie? Do tych pięknych pereł? Przesadziłaś troszkę,
hi, hi.
- No co? wyobraź sobie, ze jestem w wieczorowej sukni –
powiedziała siostra, głaszcząc naszyjnik.
- To ja też coś założę na dzisiejszy wieczór – oznajmiłam
i pobiegłam do domu.
Wyciągnęłam z kuferka medalion z wizerunkiem Antoniny i w
chwili kiedy założyłam go na szyję, poczułam jakiś dziwny przypływ energii.
Dobiegający gwar z zewnątrz nagle ucichł, a ja stałam w salonie, który był
zupełnie inaczej urządzony. Na otomanie wyściełanej welurem w kolorowe kwiaty,
siedziała kobieta ze zdjęcia, która gestem ręki zapraszała mnie do siebie.
Zaskoczona tym zjawiskiem podeszłam do niej i usiadłam obok. Ona coś do mnie
mówiła, lecz nic nie mogłam zrozumieć. Wszystko działo się jak w zwolnionym
tempie.
W pewnej chwili, położyła swoją dłoń na mojej, a ja
poczułam chłód.
Kobieta wstała i podeszła do czarnej toaletki z dużym
owalnym lustrem. Na błyszczącym blacie, stało kilka kryształowych flakoników,
dwie pudernice z masy perłowej i kilka pędzelków do pudru. Antonina podniosła
jeden z flakoników i otwierając korek, przechyliła buteleczkę, mocząc swój
palec perfumami. Po chwili, musnęła mnie w okolicy skroni. Poczułam intensywny
zapach fiołków.
- Wanda, dobrze się czujesz? – Usłyszałam głos męża.
Znalazłam się z powrotem w moim salonie, wszystko w
jednym momencie rozmyło się jak bańka mydlana.
- Tak - wszystko w porządku. Starałam się ukryć moje
podniecenie i nie patrząc mu w oczy powiedziałam. Wracamy na ognisko.
- Co ty tam tak długo robiłaś? - zapytała Lucyna.
Nie był to czas, ani miejsce, żeby opowiedzieć siostrze o
tym co wydarzyło się przed chwilą. Sama zastanawiałam się, czy moja bujna
wyobraźnia tak zadziałała, czy jednak ostatnie wydarzenia spowodowały, że
powinnam udać się do lekarza.
Lucyna podeszła do mnie i powiedziała.
- Siostra - masz ładne perfumy, pachną fiołkami.
Tego było już za wiele jak dla mnie. Zakręciło mi się w
głowie, a patyk z nabitą kiełbasą wpadł do ogniska.
- Nic się nie stało kochanie - powiedział Zbyszek widząc
moją żałosną minę. Weź moją, jest dobrze upieczona.
Kiedy panowie wygaszali ognisko, ja z Lucyną usiadłam na
werandzie i wszystko jej opowiedziałam.
- To fascynujące! I wcale nie uważam, że masz problemy z
psychiką - powiedziała Lucyna. Przecież do dziś nie wyjaśnione są zjawiska
paranormalne. Czyż nie czytałaś wiele razy o nawiedzonych przez duchy domach? O
wzywanych egzorcystach, którzy pomagają uwolnić zbłąkane dusze? To całkiem
prawdopodobne, że tym dworem opiekuje się duch Antoniny. Na twoje szczęście to
dobry duch.
- Czy naprawdę czujesz te perfumy? Zapytałam.
Lucyna przysunęła się bliżej.
- Teraz nic nie czuję, ale zapewniam cię, że tam na
ognisku wyraźnie pachniałaś fiołkami - powiedziała.
- Jakieś kiepskie te perfumy, skoro tak krótko pachną -
powiedziałam.
- A co ty byś chciała, Lucyna była bardzo rozbawiona.
Przez tyle lat miały prawo wywietrzeć.
Marzyłam teraz tylko o łóżku, zresztą wszyscy byli zgodni
co do tego, że czas do snu.
Rano Marcin z Piotrkiem pożegnali się z nami i ruszyli w
powrotną drogę. Lucyna postanowiła zostać do obiadu. Chciała zrobić jeszcze
kilka zdjęć biżuterii dla znajomego kolekcjonera. Po południu Zbyszek podrzucił
ją do busa.
- Dam ci znać, co załatwiłam z Karolem, powiedziała
Lucyna wsiadając do busa.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Magda, moja siostrzenica.
- Część ciociu, mama jest w szpitalu, miała wypadek.
- Boże! Dziecko, o czym ty mówisz? Co się stało!
- Bus, którym wracała do domu, zderzył się z osobowym
samochodem, nikt nie zginął na szczęście, ale mama jest trochę poobijana.
Zatrzymali ją na obserwację, bo uderzyła się w głowę.
- Jezu! - Zawołałam do słuchawki, ostrzegałam ja przed
tym naszyjnikiem, to mówiła, że to zabobony.
- Nie rozumiem - powiedziała Magda, co ma wspólnego jakiś
naszyjnik.
- Mama wybrała sobie naszyjnik z pereł, ostrzegałam ją,
że darowane perły przynoszą nieszczęście, to mnie wyśmiała - wyjaśniłam.
- Ciocia, ty taka inteligentna kobieta wierzysz w te
bzdury?
- Możesz sobie myśleć, co chcesz, możesz mnie uważać za
ciemną babę, ja tam wiem swoje. W którym szpitalu mama leży? Zaraz do niej
jadę.
- W szpitalu Żeromskiego. O której będziesz? Zapytała.
CDN
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz