- Jak Pani widzi - Powiedziałam, zapraszając
gościa do salonu, do obronnego psa to mu jeszcze daleko.
Kiedy ja szykowałam
aromatyczną herbatę i układałam kawałki sernika na małych deserowych
talerzykach, moja siostra zabawiała w tym czasie panią Grażynę rozmową.
- To fascynujące, że jest
pani pisarką! – powiedziała pani Grażyna.
- No jakoś tak wyszło -
Lucyna zmieszała się lekko, machając przy tym ręką, ale muszę pani zdradzić, że
Wanda też nieźle pisze - za moją namową postanowiła spróbować swoich sił - a
powiem, że nawet jak na amatorkę, nieźle jej to wychodzi.
- Szkoda, że przyjechała
Pani samochodem - chciałyśmy uczcić to spotkanie ginem - powiedziałam
- Oj! Gdybym wiedziała?
- No
cóż trudno, pozostała mi w takim razie ta
pyszna herbatka. Tak więc, my z siostrą
sączyłyśmy cierpki trunek z kryształowych szklanek, a nasza znajoma musiała
zadowolić się bezalkoholowym płynem. Po chwili plotkowania na różne tematy,
postanowiłyśmy mówić sobie po imieniu.
- Myślę Grażynko, że czas na
twoje informacje - podniosłam się z krzesła i podeszłam do pokojowego kredensu
na którym stały dwa świeczniki. Zapaliłam świece. W salonie panował już półmrok
i zrobiło się naprawdę nastrojowo Usadowiłyśmy się wygodnie na sofie. W kominku
leniwie palił się ogień, a trzaskające po wpływem żaru drewno, wpływało na nas
wyjątkowo kojąco.
Grażyna zaczęła w końcu
swoją opowieść, na którą czekałyśmy z niecierpliwością.
- To wszystko co usłyszycie
teraz dziewczyny, może być prawdą ale może też być tylko przypuszczeniem, że
tak właśnie było. Jak to w życiu bywa, plotka przekazywana z ust do ust,
czasami zmienia fakty. Ale zawsze można z tych wiadomości wyciągnąć
przypuszczalne wnioski.
- Grażynko! Nie trzymaj nas
tak długo w niepewności - powiedziałam poprawiając się na sofie - opowiadaj jak
to było.
- Dobrze - więc słuchajcie. Antonina pochodziła ze szlacheckiej rodziny.
Wraz z rodzicami i bratem mieszkali w pięknym dworze, którego niestety nie
będziecie miały okazji zobaczyć, bo został
całkowicie spalony w czasie pierwszej wojny światowej. Jak wiemy z
historii, takie dwory w tym okresie były wykorzystywane przez stacjonujące tam
wojska. W tym właśnie czasie dwór w którym mieszkała rodzina Antoniny, zajęli
legioniści z pułku Józefa Piłsudzkiego. Nasza szlachcianka miała wtedy jakieś
siedemnaście lat. Na piękną dziewczynę zwrócił szczególną uwagę jeden z
legionistów - tak opowiadała służba zatrudniona w tym dworze. Młodzi zakochali
się od razu w sobie. Chłopak miał niezwykłe zdolności manualne, rzeźbił w
drzewie przepiękne figurki dla swojej ukochanej, były to przeważnie ptaki.
Dziewczyna była tak zauroczona legionistą, że nie zwracając uwagi na
konsekwencje, wymykała się ukradkiem przy każdej okazji, żeby spotkać się z
ukochanym. Lecz wojna była okrutna, wojsko otrzymało rozkaz do wymarszu i nadszedł
czas na rozstanie. Chłopak zapewniał Antoninę, że wróci tu po nią jak tylko
skończy się wojna i poprosi o jej rękę. Na ,pożegnanie wyrzeźbił jej piękne serce z lipowego drewna. Kiedy
opuścił dwór, dziewczyna zamknęła się całkowicie w sobie.Ojciec był bardzo
zaniepokojony jej zachowaniem, lecz nie domyślał się w żaden sposób, co było
powodem, że córka tak się zmieniła
Jednak stało się to
najgorsze. Antonina uświadomiła sobie, że jest w ciąży. Do pewnego czasu
udawało się jej ukrywać swój sekret przed rodzicami, ale matka jak to kobieta,
odkryła tajemnicę swojej córki. To był najgorszy okres w życiu naszej
szlachcianki. Wzburzony ojciec, aby uniknąć wstydu przed rodziną, wywiózł
dziewczynę do ubogich krewnych na czas rozwiązania.
- Ufff... muszę się napić, bo zaschło mi w
ustach - mówiąc to Grażyna przechyliła
filiżankę z niedopitą herbatą.
Kiedy nadszedł czas porodu -
kontynuowała, wezwano miejscową akuszerkę. Wszystko właściwie przebiegało
dobrze. Mieszkające w tym domu kobiety, pomagały jak tylko potrafiły w
narodzinach dziecka.
Po kilku godzinach na
świat przyszła Konstancja. Radość była tak wielka, że kobiety przekazywały
sobie dziewczynkę, z rąk do rąk. I wtedy stało się nieszczęście. Jednej z
kobiet dziecko wyślizgnęło się z objęć i upadło na podłogę. Na całe szczęście
żyło. Natychmiast posłano po okolicznego doktora,który stwierdził na miejscu,
że dziewczynka ma złamany obojczyk. Lekarz zaopatrzył złamanie tak jak
potrafił, lecz nie zrobił tego profesjonalnie, co okazało się później. Rodzice
Antoniny na wieść o porodzie przyjechali po córkę próbując ją przekonać do
oddania dziecka bezdzietnej rodzinie. Rozżalona dziewczyna, nawet nie chciała
słyszeć o przekazaniu córeczki w adopcję. Zażądała od rodziców części swego
spadku, obwiniając ich za to, że gdyby została w domu, dziecko przyszłoby na
świat w lepszych warunkach i można było uniknąć nieszczęścia, jakie ją
spotkało. Nie pomogły tłumaczenia ojca i płacz matki, że wszystko można jeszcze
naprawić, że znajdą jej wspaniałego kandydata na męża i urodzi jeszcze nie
jedno dziecko. Antonina jednak była nieugięta.
-To straszne!- powiedziała
Lucyna, dopijając resztą ginu. Tak prawdę mówiąc to były okropne czasy -
cholerna ciemnota i zakłamanie. Jak można było tak postąpić?
-To prawda - powiedziała Grażyna.
Najważniejszy był honor, reszta się nie liczyła.
- Słuchajcie! Może zrobimy
krótką przerwę – powiedziałam. Skoczę do kuchni i przygotuję coś na ząb, co wy
na to? – zaproponowałam.
W czasie, kiedy szykowałam
tuńczyka z kukurydzą i majonezem, moją popisową sałatkę, Lucyna z Grażyną
wyszły na zewnątrz rozprostować kości.
Przy kolacji zapytałam
Grażynę, czy ma kogoś znajomego, co mógłby za oczywiście odpowiednią opłatą,
doglądać domu w czasie naszej nieobecności.
- Wanda! Po co mamy szukać,
przecież ja z wielką przyjemnością zajmę się twoim dworem i to całkiem za
darmo. Przecież tu mieszkam i mam samochód.
- Naprawdę? Podniosłam się
gwałtownie z krzesła, które z wielkim hukiem przewróciło się na podłogę. Bary
wybudzony z drzemki, zerwał się na równe nogi i z podkulonym ogonem uciekł do
kuchni.
- Nie wiedziałam, że jesteś
taka narwana..
- jak tak dalej pójdzie, to
zniszczysz wszystkie meble, i nie będzie czego pilnować, - powiedziała Grażyna,
śmiejąc się przy tym serdecznie. Po skończonym posiłku,
wróciłyśmy do salonu, na dalszą część opowieści.
- Antonina postawiła na
swoim i została u krewnych - kontynuowała nasza znajoma. Konstancja dorastała
wśród biednych dzieci, ale nie to było najgorsze.
Źle zrośnięty obojczyk
spowodował duże zniekształcenia kręgosłupa. Na plecach dziewczynki pojawiał się
garb, który z latami był coraz bardziej widoczny, a na dodatek tego dziewczynka
utykała na jedną nogę. To były najgorsze lata życia Konstancji. Okoliczne
dzieci śmiały się z jej kalectwa, nazywając ją garbuską i kulawką. Dziewczynka,
aby uniknąć szykan i drwin, prawie nie opuszczała swego pokoju. Kiedy skończyła
dziesięć lat, Antonina nie mogąc znieść cierpienia swojej córki, postanowiła
się wyprowadzić. Kupiła dworek w odludnym miejscu i kazała postawić wysoki mur
w koło domu, aby jej córka mogła spokojnie dorastać. Zatrudniła kucharkę i
służącą, oraz guwernantkę, która zajęła się jej edukacją.
- To wszystko
wyjaśnia.... Ta jej ułomność była skutkiem nieszczęśliwego wypadku, a nie
jakiejś dziedzicznej choroby jak z początku myślałam - Lucyna splotła dłonie na
kolanach i na moment się zamyśliła.- O! Rany! Grażyna spojrzała
na zegar - to już dziesiąta?
Faktycznie, nawet nie
zauważyłyśmy, że czas tak szybko upłynął. Mimo naszych prób nakłonienia jej do
pozostania jeszcze jakiś czas, odmówiła. Musiałyśmy się poddać.
Na pożegnanie nasza nowo
poznana koleżanka obiecała, że wróci jeszcze do tej historii przy następnym
spotkaniu. Odprowadziłyśmy ją do bramy. Kiedy samochód ruszył, Bary
przeciskając się między moimi nogami puścił się pędem, za oddalającym się
srebrnym nissanem.
- Bary!- Krzyknęłam
przerażona - wracaj!
Ale po psie nie było już
śladu, zapaliłam światło na werandzie i wypatrywałam jego powrotu, lecz
bezskutecznie. Było już bardzo ciemno i zbliżała się noc, a pies nie wracał. Za
namową siostry wróciłam do domu zmartwiona zachowaniem Barego.
- Wróci - Lucyna próbowała
mnie pocieszyć. Zobaczysz, że wróci.
- No, nie jestem tego
taka pewna - powiedziałam ze smutkiem w głosie, z nami też tak było. Wtedy
także pobiegł za naszym samochodem. Jeszcze chwilę stałam w oknie
wypatrując uciekiniera, jednak na próżno. Zrezygnowana poszłam do łazienki.
Chciało mi się płakać, bo przyzwyczaiłam się do tego sympatycznego psiaka.
- Wanda - usłyszałam wołanie
mojej siostry - długo tam będziesz?
- Możesz, dać mi chwilę
spokoju - powiedziałam łamiącym się głosem.
- A mogę na moment do ciebie
wejść?- Lucyna nie czekając na odpowiedź, uchyliła lekko drzwi, przez które
Bary próbował wcisnąć swój śmieszny pysk.
- O ty powsinogo! Gdzie
byłeś? Zawołałam próbując opanować cieknące ze szczęścia łzy.
- Mówiłam ci, że wróci -
powiedziała Lucyna. On tylko, jak przystało na dobrego gospodarza, odprowadził
gościa do domu. Bekso, przestań się już mazać i wychodź z łazienki, bo usnę tu
pod, drzwiami tak jak stoję.
W tę noc nie mogłyśmy usnąć z nadmiaru wrażeń
minionego dnia. Próbowałyśmy sobie wyobrazić ten salon, w którym ponad sto lat
temu, mieszkały matka z córką. Lucyna nagle poderwała się z sofy i wyszła do
kuchni. -Co tam szukasz-? Zapytałam,
zdziwiona jej zachowaniem
- Zaraz ci pokażę - usłyszałam odpowiedź.
Po krótkiej chwili wróciła
na miejsce z wahadełkiem w ręku. Była dokładnie dwunasta w nocy.
- Sprawdzimy to miejsce -
powiedziała podnosząc rękę do góry z srebrzystym przedmiotem.
- Zobacz jak szaleje! - siostra
wpatrywała się z uwagą w wirujący przedmiot.
- I co z tego? Spojrzałam na
nią ziewając.
- Uruchom swoją wyobraźnię
dziewczyno, takie zachowanie wahadła świadczy tylko o jednym, że to miejsce
przepełnione jest niesamowitą aurą - kumasz?
Zamknęłam na moment oczy i
próbowałam sobie wyobrazić jakąś scenę z tamtego okresu. Nie wiedziałam
przecież jak wyglądały te kobiety, więc trochę pofantazjowałam.
Piękna kobieta siedząca na wygodnym
wyściełanym fotelu, prowadzi rozmowę ze swoją córką.
- Jak minął dzień?
Konstancjo – czy pani Róża jest zadowolona z twoich wyników w nauczaniu.
- Tak matko - nawet
dziś miałam pochwałę.
W salonie panował
półmrok. Obok matki, na skórzanej otomanie siedziała dziewczynka. Upięte wysoko
włosy perłową klamrą, dodawały jej szczególnego uroku. Konstancja była bardzo
podobna do matki, ale duże brązowe oczy, wyrażały niesamowity smutek. Wyglądało
na to, że rzadko się uśmiecha. Poza, w której siedziała Konstancja, wskazywała
na jakieś problemy w postawie. Dziewczynka miała duże zniekształcenie prawego
barku. Jej kolorowa, welurowa sukienka była mocno naciągnięta w jednym miejscu.
- Jadę dziś do miasta,
masz jakieś życzenie?- Chciałabyś dziecko żebym ci coś kupiła? Zapytała matka
podnosząc się z fotela. - Nie mam żadnych życzeń, matko - odpowiedziała
ze smutkiem w głosie dziewczynka.
-
Wanda, co ty śpisz? Lucyna położyła rękę na moim ramieniu.
-
Mówiłaś żebym uruchomiła swoją wyobraźnię - prawda? Właśnie przeniosłam się w
czasie i jestem teraz z Antoniną i Konstancją. Mówiąc to zamknęłam ponownie
oczy. Pojawiła się kolejna scena. Ktoś zapukał do drzwi.
-
Proszę - powiedziała kobieta.
Do salonu wszedł odświętnie
ubrany młody mężczyzna. Jego śnieżnobiała koszula z wysokim, mocno
wykrochmalonym kołnierzem, znakomicie komponowała się z ciemną karnacją
młodzieńca. Całość stroju uzupełniały, kremowe obcisłe spodnie i wysokie do
kolan skórzane buty tak wybłyszczone, że można by było spokojnie się w nich
przejrzeć jak w lustrze
- Konie zaprzężone jaśnie
pani - powiedział mężczyzna nisko się przy tym pochylając.
Antonina wstała z fotela i
zarzuciła na plecy pelerynę, w kolorze ciemnej zieleni, która współgrała
idealnie z atłasową suknią, o barwie zielonego groszku, przyozdobioną licznymi
falbankami.
- Czy naprawdę nic nie
chcesz Konstancjo? Bo następna moja podróż do miasta, będzie dopiero za jakiś
miesiąc, zastanów się.
Dziewczynka podniosła się z
sofy i wyginając nerwowo palce swoich dłoni, spojrzała na matkę.
- Bo ja..., no... bo ja... chciałabym.. no...
- A wyduś, że dziecko, w
końcu, o co ci chodzi, bo tracę już cierpliwość! - Powiedziała matka
podniesionym głosem.
-Jeśli mama pozwoli, to
chciałabym kawałek materiału - wyrzuciła z siebie jednym tchem wystraszona
dziewczynka, widząc zniecierpliwienie swojej matki. - Aha, to o to ci chodzi?
Potrzebujesz po prostu materiału, na nową sukienkę dla swojej lalki?
Oczywiście, że ci przywiozę. Pójdę do pani Adeli, wiesz – tej, co szyje dla nas
stroje i poproszę ją o to. Na pewno, znajdzie jakieś resztki materiałów w swoim
magazynie.
- Klemensie - kobieta zwróciła
się do stojącego obok chłopaka, jaką mamy dziś pogodę?- Zapytała.
- Świeci słońce jaśnie pani
i nie wygląda na to, że będzie padało – odpowiedział.
- Konstancjo proszę cię,
wyjdź do ogrodu - jesteś taka blada.
Dziewczynka odprowadziła
matkę do powozu i chowając się za wysokim murem obserwowała jak odjeżdża.
W salonie panował zaduch. Podeszłam do okna,
aby je uchylić. Na kominku dogasały palące się świece. Odwróciłam się, żeby je
zdmuchnąć i stanęłam przerażona. Świece były zgaszone. Po plecach przeszły mi
ciarki. Jak to możliwe? Przecież jeszcze przed chwilą się paliły? Wróciłam do
sofy i koniecznie chciałam podzielić się tym zjawiskiem z Lucyną, ale ona spała
jak suseł z książką w ręku. Jeszcze
przez chwilę nasłuchiwałam jakiś odgłosów, jednak oprócz głośnego chrapania
Barego nic już nie usłyszałam.
Rano, przy śniadaniu
opowiedziałam siostrze, co przydarzyło mi się w nocy.
- Mamy na to dwa wyjaśnienia
- powiedziała Lucyna dopijając kawę. Świece mogły zgasnąć od podmuchu wiatru,
jak otwierałaś okno, albo.... Ściągnęłaś tu nieświadomie dusze tych dwóch kobiet.
- Przestań! Nie wierzę w
duchy, choć…… nie przypominam sobie, żeby w nocy był wiatr.
- No właśnie - czyli druga
wersja jest jak najbardziej możliwa. Z tego co dowiedziałyśmy się od Grażyny, w
tym dworku rzadko gościła radość. Raczej sądząc z przekazów, nie było to
szczęśliwe miejsce. Mieszkała tu przecież samotna, nieszczęśliwa matka z córką.
Odgrodziły się od świata tym wysokim murem, nie przyjmowały żadnych gości.
Teraz ten dom tętni życiem, dzięki naszej rodzince. Myślę, że te dwie kobiety
są ci wdzięczne za to, że ożywiłaś to miejsce - powiedziała Lucyna. - Powiedzmy, że masz rację,
ale wolałabym osobiście, żeby ten dom nie nawiedzały jakieś duchy. No! Czas,
się zbierać, bo daleka droga przed nami- zakończyłam temat.
Po dokładnych sprawdzeniu
czy wszystko jest w porządku, zamknęłyśmy bramę i ruszyłyśmy w powrotną drogę.
Na nasze nieszczęście padał
deszcz, nie miałyśmy ze sobą parasolek i w połowie drogi byłyśmy już całkowicie
przemoczone. W pewnej chwili z piskiem opon, zatrzymał się samochód. Przez
uchylone okno, wyjrzała znajoma twarz poznanego w dniu przyjazdu mężczyzny.
- Witam panie! Zawołał -
jedziecie do Krakowa? Zapytał.
- Tak! Odpowiedziałyśmy,
prawie jednocześnie.
- To zapraszam do środka,
powiedział otwierając drzwi samochodu. Właśnie też się tam wybieram i z miłą
chęcią zawiozę panie na miejsce.
Zostałyśmy wybawione. Szczerze mówiąc wizja
powrotu busem z przemoczonym psem, nie wyglądała optymistycznie. Rozłożyłam
dyżurny kocyk na tylnym siedzeniu. Bary
wskoczył zwinnie do środka i ułożył się w swojej ulubionej pozie. Lucyna zajęła
miejsce obok kierowcy. Po drodze zrelacjonowałyśmy Piotrowi, bo tak miał
właśnie na imię nasz znajomy, spotkanie z Grażyną i streściłyśmy w skrócie historię,
którą nam opowiedziała. Oczywiście przemilczałyśmy sprawę zgaszonych świec na
kominku, żeby nie narazić się na śmieszność. Mężczyźni raczej podchodzili
sceptycznie do takich zjawisk, co innego my kobiety obdarzone dużą wyobraźnią,
mogłyśmy na różne sposoby interpretować takie wydarzenia.
Zadzwoniłam do Zbyszka z
wiadomością, że będę wcześniej w domu i żeby po mnie nie przyjeżdżał, bo
znajomy podwiezie mnie pod sam dom. Mój mąż nawet się ucieszył z takiego obrotu
sprawy, bo rozbierała go właśnie grypa i wolał zostać w domu.
Rozstałam się z Piotrem i
Lucyną, która na pożegnanie, szepnęła mi do ucha.
- Nie uważasz, że to dziwny
zbieg okoliczności,? Akurat w momencie, kiedy wracałyśmy, pojawił się Piotr -
czuję tu opiekę Antoniny - powiedziała mrużąc znacząco oczy na pożegnanie. Zadzwoniłam domofonem, ale
nikt nie odbierał. Trochę się zaniepokoiłam, bo przecież miał nigdzie nie
wychodzić. Bary pierwszy pokonał przedpokój i pobiegł do męża, który leżał w
łóżku przykryty kołdrą po same uszy i nie patrząc na ubłocone łapy wskoczył na
wersalkę, zostawiając brudne ślady na jasnej pościeli.
Przywitania nie było końca.
Zbyszek zasłaniał się ze wszystkich stron przed szczęśliwym psem, który za
wszelką cenę chciał uraczyć go swoimi buziakami.
- Bary! Krzyknęłam, schodź, natychmiast!
Pies skulił się i z wyrzutem
w oczach, opuścił w końcu mojego męża chowając się pod stół. Patrzył na mnie
zdziwiony, bo nie wiedzieć, czemu pantusia tak go nakrzyczała.
- No tak, nie było mnie w
domu tylko dwa dni, a ty przez ten czas zdążyłeś się rozchorować. Gdzie się tak
załatwiłeś?
- Robiłem, przy samochodzie
do samego wieczora i nawet nie wiem kiedy mnie zawiało – wyjaśnił. Zbyszek pozostał jeszcze dwa
następne dni w łóżku, ale dzięki mojej fachowej, opiece wracał szybko do
zdrowia.
W piątek zadzwoniła Grażyna
z wiadomością, że jej mąż bardzo chętnie zajmie się dworkiem w czasie naszej
nieobecności. Powiedziałam jej, że w sobotę tam będziemy i zaprosiłam ich do
siebie na kawę, żeby wszystko omówić. Lucyna niestety nie mogła z nami jechać,
dostała z wydawnictwa swoją książkę do korekty i musiała się z tym szybko
uporać, a takie poprawki zajmują czasami więcej czasu niż napisanie całej
książki.
Krzysiek, mąż Grażyny okazał
się całkiem sympatycznym facetem.Z rozmowy wynikało, że to dusza towarzystwa.
Podczas spotkania zabawiał nas różnymi, zabawnymi historyjkami. Nie pamiętam
już, kiedy tak się uśmiałam.
Grażyna dopijając resztkę kawy, zaproponowała
mi wycieczkę.
- A gdzie mnie zabierasz?- Zapytałam
- Niespodzianka - odpowiedziała tajemniczo.
Zostawiłyśmy naszych panów i
zabierając ze sobą Barego, który stał już w progu drzwi, ruszyłyśmy do
samochodu. Po drodze moja znajoma
milczała, co wzbudzało we mnie narastającą w czasie jazdy ciekawość, na myśl o
obiecanej niespodziance. W pewnym momencie zatrzymała samochód.
- Dalej musimy iść pieszo -
powiedziała.
Przed nami rozciągała się
polna droga. Po obu jej stronach mijałyśmy mniejsze lub większe domy. Niektóre
z nich wyglądały jak piękne pałace.
W końcu Grażyna zatrzymała
się i wskazała ręką kępkę drzew jakieś parę kroków dalej.
- Tu mieszkała Antonina -
powiedziała.
Podeszłyśmy bliżej. Tak jak
nam wtedy opowiadała, z dworu zostały tylko jego marne szczątki. Gdzie, nie
gdzie można było zauważyć resztki wystającego muru, zarośniętego dzikimi chaszczami.
Patrząc na to opuszczone
i zniszczone miejsce, poczułam lekkie ukłucie w sercu. Próbowałam sobie
wyobrazić tamte czasy, w których żyła Antonina. To w tym miejscu ponad sto lat
temu zakochała się w młodym legioniście i to z tego właśnie miejsca rozgniewany
ojciec wywiózł ją, kiedy okazało się, że jest w ciąży. Zrobiło mi się
smutno. Jak się musiała wtedy czuć ta biedna dziewczyna po rozstaniu z
ukochanym.
- O.. czym myślisz Wanda? -
zapytała Grażyna.
- O niej - odpowiedziałam
zgodnie z prawdą. Chodźmy już.... To miejsce mnie przygnębia - powiedziałam
zrywając białą stokrotkę, rosnącą, między omszałymi kamieniami, pozostałością
po zapewne pięknym murowanym dworze.
W powrotnej drodze moja
znajoma miała wyrzuty sumienia, że mnie tam zabrała. Zapewniałam ją, że ta
zmiana nastroju nie ma nic wspólnego z jej pomysłem odwiedzenia tego miejsca.
Tłumaczyłam się bólem głowy. Oczywiście musiałam skłamać, żeby nie zrobić jej
przykrości.
Pożegnaliśmy naszych miłych
gości, przyjmując zaproszenie na następne spotkanie w ich domu. Zbyszek poszedł
na górę, bo miał zamiar uszczelnić okna, a ja usiadłam przy kominku i
próbowałam sobie wyobrazić dom, w którym dorastała Antonina. Zerwaną stokrotkę
wsadziłam do książki, żeby ją zasuszyć na pamiątkę tamtego miejsca, do którego
już nigdy nie chciałam wracać. Czy tak było? Nie wiem, ale
tak sobie to wymyśliłam, korzystając z uzyskanych informacji. Przeniosłam się w
czasie.........
/////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////
W dworze panował chaos.
Żołnierze, przemieszczali się z miejsca na miejsce, rozmawiając przy tym bardzo
głośno. Jedni czyścili broń, inni pisali listy do swoich rodzin, a reszta po
prostu wypoczywała. Nie wiadomo, kiedy przyjdzie czas wymarszu, dlatego każdy z
nich wykorzystywał ten postój na swoje potrzeby.
- Antonino - postawny
mężczyzna zwrócił się do krzątającej się w salonie córki.
- Tak, tatku - dziewczyna
dygnęła przed ojcem jak przystało na dobrze wychowaną pannę.
- Twoja matka jest teraz
zajęta w kuchni przygotowaniem posiłku dla naszych żołnierzy, zanieś to
śniadanie do pokoju temu młodzianowi, co to wczoraj miał wysoką gorączkę.
Musisz sprawdzić, co z nim, bo jeszcze mi tego potrzeba, żeby w moim domu, ktoś
sobie pomyślał, że jesteśmy bezduszni i niegościnni.
Zapukała delikatnie do drzwi
- pytając.
- Czy można? Lecz po drugiej
stronie nie było odpowiedzi.
Weszła do pokoju zaniepokojona.
Na łóżku leżał młody mężczyzna. Był bardzo blady, usta miał spierzchnięte od
gorączki.
Dziewczyna podeszła bliżej i
położyła dłoń na wilgotnym czole chorego. Wyglądał na jakieś osiemnaście lat.
Jego czarne kręcone włosy, zlepione były od potu. Chłopak otworzył szeroko oczy
i powiedział.
- Czyżbym był w niebie? Bo
widzę anioła.
- Mówiąc te słowa, położył
swoją dłoń na ręce dziewczyny.
Antonina cofnęła się
spłoszona, jej twarz oblała się rumieńcem.
- Tatko kazał spytać jak się
pan dzisiaj czuje - powiedziała drżącym głosem, unikając wzroku przystojnego
młodzieńca.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz