Ten wieczór, zapamiętam do końca życia. Było wyjątkowo duszno i zbierało się na burzę. Uchyliłam okno i położyłam się do łóżka. W pewnej chwili usłyszałam nas zewnątrz, toczącą się rozmowę
- Proszę was, zrozumcie
mnie jako ojca. Martwię się o Martę, od tygodnia nie daje znaku życia –
powiedział mężczyzna. Znam ten głos.... przecież to Marek, kolega mojego
starszego syna – pomyślałam. Podeszłam do okna i ukryta za firanką, próbowałam
rozróżnić majaczące się w ciemności sylwetki, siedzących na ławce osób. Tak jak
podejrzewałam, to był on i jakieś dwie dziewczyny.
- Na pewno macie z nią
jakiś kontakt, pomóżcie mi póki nie jest jeszcze za późno – powiedział
błagalnym głosem.
O co chodzi? Co się stało?
– pomyślałam. Czy wypada tak podsłuchiwać? Myślałam gorączkowo. Sama nie znoszę
wścibskich sąsiadek, siedzących w oknach, lub na ławkach, które ciągle
plotkują. Ale to co się dzieje obecnie na zewnątrz, nie pozwala mi na
obojętność. Lubię tego chłopaka, chociaż trudno nazwać go dziś chłopakiem. To
prawie czterdziestoletni mężczyzna. Już jako dziecko, sprawiał rodzicom
kłopoty. Nie chciał się uczyć, często uciekał z domu. Cudem skończył zawodową
szkołę, ale na całe szczęście miał smykałkę do samochodów. Jako młody chłopak,
pomagał ojcu w warsztacie samochodowym. Miał osiemnaście lat, kiedy poznał
Basię, dziewczynę z sąsiedztwa. Zaraz pojawiła się ciąża. Ale Marek stanął na
wysokości zadania i ożenił się, mimo młodego wieku.
- Ale o co nas pan
błaga? Zapytała jedna z dziewcząt. Nie wiemy gdzie jest i tyle – dodała.
- No właśnie, nie mamy
pojęcia, gdzie jest Marta – zawtórowała druga dziewczyna.
Stałam w oknie jak
sparaliżowana, nie mogłam się ruszyć. To straszne – pomyślałam. Coś stało się z
Martą, córką Marka. Przecież jakiś tydzień temu, widziałam ją na osiedlu.
- Nie wierzę wam –
odezwał się Marek. To wasza koleżanka, przyjaźnicie się od dawna. Czy to
możliwe, żebyście nic nie wiedziały? – Zapytał. Z żoną odchodzimy od zmysłów.
Marta ma dopiero piętnaście lat, nie wiemy czy żyje. Ten chłopak w którym się
zadurzyła, od razu mi się nie podobał. Próbowałem jej to uświadomić, że to nie
jest dla niej partner. Ale Marta jest bardzo uparta i nic to nie dało –
kontynuował Marek.
Przymknęłam okno i
usiadłam na fotelu. Wróciłam pamięcią do czasów, kiedy mała Martusia, sypała
kwiatki na święto Bożego Ciała. Nawet nie wiem, kiedy tak szybko wydoroślała.
W pokoju zrobiło się
duszno, więc ponownie uchyliłam okno.
- To chłopak z marginesu
społecznego, wiem to z potwierdzonych źródeł. Nigdzie nie pracuje i nie uczy
się. On ma dwadzieścia lat, jest od niej pięć lat starszy. Na Boga, zrozumcie
to! Jestem jej ojcem! Nie mogę pozwolić, żeby jakaś chwila zauroczenia,
zniszczyła jej życie na przyszłość – powiedział podniesionym głosem. W szkole
zgłosiłem, że jest chora, ale wychowawczyni nie bardzo mi wierzy. Straci rok,
trudno, to jeszcze nie koniec świata, ale przed nią całe życie. Uzgodniliśmy z
żoną, że skoro tak bardzo się kochają, to jakoś im pomożemy. Nie należę do tych,
co nie dają drugiej szansy, tylko niech wróci.
- Niech pan na nas nie
krzyczy, nic nie wiemy i szkoda pana czasu – powiedziała bezczelnym głosem ta
pierwsza.
- Jowita, ja nie
krzyczę, tylko jestem zdenerwowany. Marek próbował opanować drżenie w głosie. A
ty Natalia, też nie masz mi nic do powiedzenia? Przecież często u nas bywałaś.
Byłyście dobrymi przyjaciółkami. Jak to możliwe, żebyś nie miała z nią
kontaktu?
- Proszę pana, jak Marta
poznała Jarka, to przestała się z nami spotykać. Zupełnie jej odbiło. Kiedyś
zrobiła mi awanturę, że podrywam jej chłopaka, a ja tylko z nim rozmawiałam –
powiedziała Natalia.
- W każdym razie,
zgłosiłem jej zaginięcie na Policji. Musicie się na to przygotować, że będą was
wzywać na przesłuchanie – powiedział Marek. Szkoda, że nie chcecie mi pomóc –
dodał.
- A dlaczego mają nas
wzywać – Jowita była wyraźnie zdenerwowana. Nie mamy pojęcia, gdzie jest Marta
i nic się od nas nie dowiedzą.
- No właśnie – dodała
Natalia.
- To zwykłe policyjne
procedury. Kiedy zgłasza się zaginięcie kogoś, zaczynają poszukiwania w
najbliższym otoczeniu, nie mam na to żadnego wpływu. W każdym razie, gdybyście
jednak miały mi coś do powiedzenia, to wiecie gdzie mnie szukać – powiedział
Marek i pożegnał dziewczyny.
Przez moment, zobaczyłam
go w świetle latarni. Był zgarbiony jak starzec. Powłócząc nogami, z opuszczoną
głową zniknął w ciemnościach. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Podsłuchana
przypadkiem rozmowa, tak mnie rozstroiła, że o spaniu nie było mowy.
Wyobrażałam sobie, co musi przeżywać Marek i jego żona. Martusia, bo tak zawsze
do niej się zwracali, to jedyne ich dziecko. Jak to się stało, ze stracili nad
nią kontrolę? Prawdą jest, że była bardzo rozpieszczana przez ojca. Markowe
ciuchy, najnowszej generacji komórka i wszystko o czym tylko pomyślała, miała
prawie natychmiast. Ale trudno się dziwić, była jedynaczką. Położyłam się do
łóżka i próbowałam usnąć.
Przez chwilę zapanowała
cisza, która została przerwana, donośnym dzwonkiem telefonu komórkowego.
- No siema, właśnie
sobie poszedł – rozpoznałam głos Natalii. No co ty! Za głupola mnie masz?
Spoko, nie puściłam pary, hi, hi. Zaśmiała się głośno.
- Daj mi go – odezwała
się Jowita.
- Strasznie nas
naciskał, ale wapniak, nie wie jaki jest naiwny, hi, hi. Myśli, że jak nas
postraszy psami, to się posiusiamy ze strachu, hi, hi. – powiedziała Jowita. Tego
było już a wiele. Te smarkule wszystko wiedzą i jeszcze w bezczelny sposób
drwią sobie z Marka. Wstałam z łóżka i musiałam dokładnie przyjrzeć się im. One
teraz takie wszystkie do siebie podobne. Długie blond włosy, obcisłe spodnie,
trudno je rozróżnić. Czekałam jak podejdą do latarni, ale jak na złość, mimo
późnej pory, nadal siedziały na ławce i prowadziły z kimś rozmowę, jednak tak
cicho, że nie byłam w stanie nic usłyszeć. W końcu zebrały się i przechodząc
koło latarni, mogłam się im przyjrzeć. Natalia, miała ciemne włosy, a Jowita,
wyższa o głowę od koleżanki, była blondynką. Znam te panienki, często widywałam
je w towarzystwie Marty. Za oknem zapanowała cisza. Wróciłam do łóżka i
próbowałam sobie wszystko poukładać. Czyli, wygląda na to, że Marta uciekła z
domu z jakimś chłopakiem. Nie daje znaku życia, a jej koleżanki wiedzą
dokładnie gdzie przebywa. Czy powinnam się wtrącać? Co mam zrobić? Wiem na tyle
dużo, że jest nadzieja na odnalezienie dziewczyny. Z tymi nurtującymi mnie
pytaniami w końcu usnęłam. Rano w pracy, opowiedziałam koleżankom w pracy co
się wydarzyło wczorajszego wieczora.
- Szukasz kłopotów
Jadźka? – Powiedziała Teresa. To nie twoja sprawa. Oni sami sobie muszą z tym
poradzić – dodała.
- Masz córkę? Zapytałam.
Postaw się w ich sytuacji. Łatwo mówić jak cię to bezpośrednio nie dotyczy.
Sama jestem matką i ciarki przechodzą mi po plecach, gdyby coś stało się z moim
dzieckiem. On jest bezsilny, a Policja też niewiele zrobi, jak nie będzie miała
jakiegoś punku zaczepienia. Piętnaście lat, to najgorszy wiek. Burza hormonów i
okres buntu młodych ludzi. Nie można tak po prostu, przejść do codzienności w
obliczu takiej tragedii w rodzinie. Bo dla mnie to jest tragedia, kiedy ojciec
z matką, nie wiedzą co dzieje się z ich dzieckiem – powiedziałam.
- Jadzia ma rację –
odezwała się Monika. Skoro ma jakieś konkretne wiadomości, to powinna działać,
póki nie jest jeszcze za późno – dodała. Byłam wdzięczna Monice, że podziela
moje zdanie. Jednak nadal nie miałyśmy pomysłu, co dalej robić. Zostałam sama z
tym problemem. Wracając do domu, spotkałam po drodze Marka. Przeszedł obok mnie
bez słowa, a ja nie miałam śmiałości go zaczepić i powiedzieć mu co wiem. Po
obiedzie zabrałam moją suczkę na spacer i przeszłam się po osiedlu, wypatrując
koleżanki Marty. Kora była świetnym kamuflażem do dalszego działania. Nikt nie
zwróci specjalnej uwagi na starszą panią spacerującą z pieskiem.. Miałam plan.
Kiedy dziewczyny pojawią się jak zwykle na ławce, usiądę obok i może uda mi się
coś podsłuchać, ale nie spotkałam koleżanek Marty. Kiedy wracałam już
zrezygnowana do domu, zobaczyła matkę Marka.
- Dzień dobry, co
słychać pani Kozicka? Zapytałam.
- Po staremu –
odpowiedziała.
- Może wpadnie pani do
mnie na kawę – zaproponowałam.
- Nie mam dziś czasu,
ale dziękuję za zaproszenie – powiedziała.
Kozicka raczej była
zawsze ze mną szczera, jednak teraz widocznie mnie unikała. Musiałam działać
sama. Ale jak to zrobić? Jedno było pewne, nikt nie wiedział, że jestem w
posiadaniu cennych informacji. Opowiedziałam wszystko mężowi.
- Jadziu, czy ty zawsze
musisz sobie komplikować życie – powiedział. To są ich osobiste sprawy i od
tego jest Policja. Zajmij się lepiej swoimi sprawami – powiedział.
- Policja nie wiele
zrobi, jeśli nie będzie miała jakiegokolwiek śladu, a czas działa na niekorzyść
– wyjaśniłam zdenerwowana reakcją mojego męża. Te smarkule mają kontakt z Martą
i bezczelnie sobie kpią z Marka. Czy uważasz, że powinnam dać sobie z tym
spokój? –zapytałam.
- Tak uważam i myślę, że
powinnaś zająć się swoimi sprawami – skwitował mąż i włączył jak gdyby nic
telewizor.
Wyglądało na to, że nikt
mi nie pomoże, ale mimo wszystko postanowiłam działać dalej. Mimowolnie
wyjrzałam przez okno. Na ławce zebrało się kilka dziewcząt. Wśród nich
rozpoznałam Natalię i Jowitę. Niewiele się zastanawiając, przerwałam sortowanie
ubrań do prania i podeszłam do Kory.
- Idziemy na spacerek –
powiedziałam, zapinając jej obrożę.
Moja suczka spojrzała na
mnie zdziwiona. Dopiero przecież wróciłyśmy z pola.
- Co, nie cieszysz się?
Zapytałam psa, który leniwie podnosił się ze swego posłania. Idziemy na akcję,
jesteś mi potrzebna – powiedziałam i po chwili znalazłyśmy się na zewnątrz. Dziewczęta
były wyjątkowo rozbawione. Co jakiś czas, wybuchały głośnym śmiechem. Wolnym
krokiem przeszłam obok nich, próbując usłyszeć o czym rozmawiają. Obeszłam
osiedle dookoła, tak dla zmylenia przeciwnika. Mimo tragizmu sytuacji, śmiać mi
się chciało z siebie. Poważna kobieta, matka dzieciom, zabawia się w detektywa,
to było naprawdę komiczne. Niech sobie będzie komiczne, ale to jedyne wyjście,
żeby pomóc Markowi i tej biednej dziewczynie, która być może teraz, żałuje
tego, co zrobiła – pomyślałam. Na moje szczęście ławka obok dziewczyn, była
wolna. Usiadłam jak gdyby nic i udałam, że czytam gazetę. Miałam nad nimi
przewagę. One nic nie podejrzewały, nie sądziły, że coś wiem, wiec mogłam
spokojnie przysłuchiwać się ich rozmowie.
- Ale czym tam
dojedziemy? Zapytała jedna z dziewcząt. To dość daleko, a ja nie mam kasy na
bilet – dodała.
- Pożyczę ci, spoko.
Stara dała mi na buty, oddasz jak będziesz miała – powiedziała Natalia.
- Dzięki, ale nie wiem,
czy rodzice się zgodzą na to, że nie wrócę na noc.
- Nie panikuj, Natalia
wstała z ławki. Powiem twoim rodzicom, że jedziemy do mojej babci, na pewno się
zgodzi – powiedziała. Serce zabiło mi mocno. Wyglądało na to, że gdzieś się
wybierają, ale czy do Marty? Tego nie wiedziałam. Po chwili miałam już jasność,
że chodziło o córkę Marka.
Zadzwonił telefon.
- Jaka to miejscowość?
Zapytała jedna z dziewcząt, której nie kojarzyłam. Wyglądało na to, ze nie jest
stąd.
- Hi, hi, to jakaś
wiocha – zaśmiała się do słuchawki. Jak? Moczary? A jadą tam jakieś busy?
Zapytała. Ok. będziemy, czekaj na nas. A... Marta, macie coś zapalić? To fajnie
– dodała i zakończyła rozmowę.
- To jakieś Moczary,
mamy tam dojechać busem – zwróciła się do koleżanek. Idziemy do twoich starych
– zwróciła się do Natalii nie znana mi dziewczyna.
Kora stanęła przede mną
na rozstawionych łapach i przekrzywiając śmiesznie łeb, dała mi do zrozumienia,
że czas wracać do domu. Opuściłam szybko ławkę i pospiesznie wróciłam do domu.
Tylko co teraz? Pomyślałam, siadając na fotelu. Mój mąż spał sobie smacznie, a
ja musiałam się uspokoić. Nadal czułam się podle, nadal miałam obawy czy dobrze
robię. Ale mimo wszystko, byłam w posiadaniu cennych informacji na temat córki
Marka. Wciąż nie byłam pewna, czy to właśnie z nią rozmawiała ta dziewczyna,
jednak każdy ślad warto było sprawdzić. Z nerwów zapaliłam papierosa i
próbowałam ustalić co dalej. Odnalazłam na Internecie wioskę o nazwie Moczary.
To było jakieś dwadzieścia kilometrów o naszego miasta. Potem sprawdziłam
wszystkich przewoźników jadących w tamtym kierunku, nie było z tym problemu.
Zapisałam rozkład jazdy na kartce i pełna obaw czy dobrze robię, postanowiłam
odwiedzić Marka.
- Czy mogę na chwilkę?
Zapytałam kiedy otworzył mi drzwi.
- Tak, proszę wejść –
powiedział zdziwiony moją wizytą.
Kiedy opowiedziałam mu
wszystko, ten dorosły mężczyzna, rozpłakał się jak dziecko.
- Boże miłosierny,
dziękuję pani Jadziu, to cenne informacje. My z żoną straciliśmy już nadzieję.
Ja jej wszystko wybaczę, tylko niech wróci do domu. Ona ma zaledwie piętnaście
lat. Może nie jest jeszcze za późno. Zaraz tam pojadę i będę czekał nawet cały
dzień, bo nie wiadomo o której się umówiły – powiedział z nadzieją w głosie.
- Cieszę się, ze mogłam
ci jakoś pomóc. Lubię Martusię i sama też byłam kiedyś młoda. Takie zauroczenie
potrafi nieźle namieszać w głowie dziewczynie w jej wieku. Tylko czy ona to
zrozumie? Czy wróci z tobą do domu? Ale przynajmniej spróbuj. Musisz działać
bardzo ostrożnie. Wiem jedno, krzykiem nic nie zdziałasz, tu pomoże tylko
spokój.
- Tak, wiem pani Jadziu,
postaram się jakoś to rozegrać. Jeszcze raz dziękuję – powiedział całując mnie
w rękę.
- To na mnie już czas –
zwróciłam się do Marka. Tylko proszę cię, zachowaj to wszystko w tajemnicy. Nie
chcę, żeby ktoś inny dowiedział się, ze maczałam w tym palce, dobrze?
Oczywiście nikomu tego nie powiem, może być pani spokojna. Wróciłam do domu z
przekonaniem dobrze spełnionego obowiązku. Teraz wszystko zależało od Marka.
Po tygodniu ktoś
zadzwonił do drzwi. Kiedy je otworzyłam, na wycieraczce stał kosz z pięknymi
czerwonymi różami. W Środku była mała karteczka z napisem, DZIĘKUJĘ.
Wiedziałam, że kwiaty były od Marka, czyli wszystko skończyło się dobrze.
Poczułam ulgę. Po kilku tygodniach, dowiedziałam się od matki Marka, że podobno
wynajął dom daleko od naszego miasta
i wyprowadził się z całą rodziną. Myślę, że postąpiłam słusznie. Nie jestem
zwolenniczką wtrącania się w cudze sprawy, ale ta była wyjątkowa. Może kiedyś
Marek powie swojej córce o mnie. Myślę że po czasie ta dziewczyna wybaczy mi,
że ją zdradziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz